Ranking kont firmowych Ranking kont osobistych

Zarejestrowana domena a ochrona znaków towarowych

Nowe domeny są dostępne do rejestracji od ponad roku. Niektórzy internauci upatrują w nich nowe możliwości, inni – doszukują się zagrożeń. Wśród tych ostatnich są m.in. właściciele znaków towarowych. Jakie konkretnie niebezpieczeństwa niosą nTLD dla brandów?

Program nTLD (new Top Level Domains) został zainicjowany przez ICANN (organizacja zarządzająca systemem DNS) pod koniec 2013 r. Jego założeniem jest urozmaicenie oferty rozszerzeń, w których można rejestrować adresy internetowe. Dotychczas liczba domen ograniczała się do ok. dwudziestu końcówek funkcjonalnych (gTLD) w rodzaju .com, .net czy .org, z których jedynie kilka cieszyło się realnym zainteresowaniem internautów i biznesu, oraz ok. 250 domen przypisanych krajom i regionom (country code Top Level Domains). W praktyce internauci mieli wybór między kilkoma rozpoznawalnymi końcówkami gTLD i konkretną ccTLD, odpowiadającą obszarowi ich zamieszkania lub działalności. Dzięki programowi nowych domen w ciągu dwóch najbliższych lat liczba dostępnych końcówek wzrośnie do ponad 2 tys. W efekcie radykalnie zmniejszą się problemy z niedostępnością adresów, jednak pojawią się inne wyzwania – m.in. związane z ochroną znaków towarowych.

Raj dla cybersquatterów?

Dla właścicieli marek nowe rozszerzenia to prawdziwa zmora. Setki nowych końcówek stanowią bowiem magnes przyciągający cybersquatterów. Internetowi „nielegalni lokatorzy” rejestrują domeny przypominające adresy znanych marek, by następnie zrobić z nich użytek niekoniecznie zgodny z interesem właściciela brandu. 

Najpopularniejszy sposób działania cybersquatterów to rejestracja nazwy identycznej (lub bardzo podobnej) z nazwą znanej firmy w wybranej domenie w celu jej odsprzedania „prawowitemu właścicielowi”. Taka strategia nie zawsze się udaje, choćby z tego powodu, że duże spółki korzystają z usług wyspecjalizowanych prawników, by uchronić się przed podobnymi zagrożeniami. Czasem wystarczy odpowiedni e-mail z kancelarii, by spłoszyć natręta i przejąć domenę. 

Zdarza się jednak, że cybersquatter nie ujawnia swojej aktywności, ale wykorzystuje domenę do innych celów. Przykładem są choćby popularne literówki, czyli adresy różniące się od markowego pierwowzoru błędem literowym. Umożliwiają one cybersquatterowi (ściślej: typosquatterowi) przejęcie części ruchu, który w założeniu miał trafić do serwisu danej firmy. Taka praktyka nie brzmi groźnie, ale jeśli literówkowy adres przekierowuje do witryny konkurencji lub na stronę z treściami kompromitującymi właściciela marki – skutki mogą być dotkliwe dla tego ostatniego.

Niekiedy dochodzi do sytuacji naprawdę groźnych. Domeny przypominające adresy znanych brandów mogą być wykorzystane do działalności przestępczej i posłużyć do wyłudzenia danych lub środków finansowych (tzw. phishing). 

Jak ochronić brand?

Co mogą zrobić właściciele marek, by ochronić się przed tego typu zagrożeniami potęgowanymi przez dostępność nowych domen? Prawdę mówiąc… niewiele. Właściciele znanych brandów zgodnie narzekają na brak odpowiednich zabezpieczeń prawnych i internetową anarchię. Rewersem tej „anarchii” jest iście biurokratyczna plątanina wymagań, przez które trzeba się przedrzeć, by ochronić swój znak towarowy.Podstawową formą ochrony dla właścicieli trademarków jest tzw. okres sunrise. Jest to etap wprowadzania na rynek końcówki domenowej, w ramach którego firmy mogą rejestrować nazwy odpowiadające ich markom. Niby proste, a jednak nie do końca. Po pierwsze, do grona uczestników okresu sunrise nie można dostać się z marszu. Trzeba wcześniej zarejestrować się w bazie znaków towarowych Trademark Clearinghouse (TMCH) – odpłatnie.

Po drugie – przy setkach nowych domen defensywna rejestracja własnych brandów w cenach wyższych niż normalne stawki abonenckie staje się nieopłacalna zarówno czasowo, jak i finansowo. Czy istnieje zatem jakaś alternatywa? Jedną z nich jest skorzystanie z TMCH jako narzędzia powiadomień. Baza wysyła monit w razie gdy zgłoszony do niej brand zostaje zarejestrowany przez stronę trzecią w którejś z nowych domen. Rejestrowana nazwa musi jednak być identyczna z zastrzeżoną marką – w przeciwnym razie TMCH nie zareaguje. Innej opcji dostarcza firma Donuts, operator ponad 200 nowych TLD. Oferuje ona możliwość zablokowania brandu we wszystkich końcówkach tego rejestru za cenę niższą od rejestracji nazw. Mankamentem w tym przypadku jest fakt, że wciąż wypadałoby zabezpieczyć markę w pozostałych, bagatelka, 1,6 tys. końcówek (obecnie jest ich ok. 500, ale kolejne przybywają w szybkim tempie). 

Najskuteczniejsze wydaje się rozwiązanie „ostateczne”, czyli arbitraż. Spory domenowe zgłoszone przez właścicieli trademarków do sądów arbitrażowych zwykle kończą się pozbawieniem cybersquattera spornej domeny. Tyle tylko że tego typu postępowania wymagają zaangażowania czasowego i finansowego. A właściciele marek nie zawsze są gotowi na taki wydatek i woleliby ograniczyć się do skutecznej profilaktyki, której na razie brak.

Przemysław Ćwik,

RynekDomen.pl

Administratorem Twoich danych jest Bonnier Business (Polska) sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Twoje dane będą przetwarzane w celu zamieszczenia komentarza oraz wymiany zdań, co stanowi prawnie uzasadniony interes Administratora polegający na umożliwieniu użytkownikom wymiany opinii naszym użytkownikom (podstawa prawna: art. 6 ust. 1 lit. f RODO). Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne w celu zamieszczenia komentarza. Dalsze informacje nt. przetwarzania danych oraz przysługujących Ci praw znajdziesz w Polityce Prywatności.