Determinacja i wiedza pozwoliły Kindze odnieść sukces. Jednak jej droga miała wiele zakrętów – najpierw diagnoza pacjenta onkologicznego, a następnie udział w jednym z prestiżowych programów akceleracyjnych w Dolinie Krzemowej. Obecnie już nie tylko naukowiec, ale również ze smykałką do biznesu i jako… analityk inwestycyjny. I choć nie chciała nigdy założyć startupu, to obecnie prowadzi QurieGen.
Z Kingą Matułą, założycielką holenderskiego startupu QurieGen, rozmawiamy o początkach kariery naukowca, nauce biznesu w Dolinie Krzemowej oraz wyzwaniach w prowadzeniu firmy farmtechowej.
Natalia Kieszek: Jak sama mówisz, profesja Twojej mamy skierowała Cię na drogę naukowca. Jak wyglądały Twoje początki w świecie nauki?
Kinga Matuła: Na samym początku chciałam studiować medycynę, ale niestety panicznie boję się krwi i igieł, więc musiałam wybrać inną drogę. Zdecydowałam się zostać naukowcem. Jak byłam młodsza to obliczyłam, że będąc lekarzem pomogę ograniczonej liczbie pacjentów. Natomiast jako naukowiec, który opracuje jakąś platformę do diagnostyki, będę mogła pomóc milionom pacjentów. I tak zdecydowałam się na studia biotechnologiczne.
Od samego początku interesowały mnie badania aplikacyjne. Studia zaczęłam w Polsce, jednak w trakcie zdecydowałam się przenieść do Niemiec. Były tam zdecydowanie lepsze możliwości kształcenia i dodatkowo w trakcie studiów na Otto von Guericke University podjęłam pracę w Instytucie Maxa Plancka. Dzięki temu zdobywałam swoje pierwsze doświadczenie, gdzie współpracowaliśmy z firmami farmaceutycznymi nad oczyszczaniem leków.
Po studiach w Niemczech wróciłam do Polski, gdzie poszłam na Polską Akademię Nauk do Instytutu Chemii Fizycznej. Jednak byłam jedną z nielicznych osób, która zajmowała się biologicznymi eksperymentami, które wymagały między innymi sekwencjonowania. Moim promotorem był prof. Robert Hołyst, który dał mi dużą wolność i pozwolił na kreatywność w prowadzeniu badań interdyscyplinarnych.
Zainspirowana powierzchnią skrzydeł cykad, chciałam stworzyć powierzchnię antybakteryjną do szpitali wykorzystując nanostruktury. Już pierwszy eksperyment pokazał coś czego się nie spodziewaliśmy i musiałam nieco zmienić kierunek. Mimo wszystko pozwoliło mi to zdobyć wiedzę i otworzyć drzwi do świata naukowego. Zdobyłam kilka grantów, które umożliwiły mi wyjazd na staże zagraniczne, dzięki którym mogłam rozpocząć swoją przygodę z technologiami „single-cell”. Pozwala ona bawić się w molekularnych detektywów i zaglądać do każdej pojedynczej komórki, dzięki czemu możemy lepiej rozumieć procesy biologiczne w komórkach np. co „nie działa” kiedy mamy daną jednostką chorobową. Po skończeniu doktoratu zostałam zaproszona przez prof. Wilhelma Hucka do medtechowego startupu, który pracował nad platformą do detekcji raka z przerzutami. Dzięki temu zdiagnozowałam się jako pacjent onkologiczny.
Z czym to się wiązało dla Ciebie?
Wykryto u mnie nowotwór piersi, a my pracowaliśmy nad platformą przeznaczoną właśnie dla pacjentów onkologicznych. Niestety jak pokazują statystyki, większość z nich umiera, ponieważ ma przerzuty. Dlatego nasza platforma miała służyć do wczesnej detekcji raka z przerzutami, ale okazało się, że nie tylko. Pobieraliśmy krew od pacjentów i sprawdzaliśmy jakie komórki wykrywamy we krwi, które mogłyby nam pokazać progresję choroby.
Prowadząc ten projekt i robiąc dużo eksperymentów, musiałam oddawać krew do testów kontrolnych (w dalszym ciągu panikując na widok krwi – śmiech). Kilkukrotnie znalazłam w swojej krwi „dziwne” komórki i poszłam do onkologa. W ciągu 6 miesięcy przeszłam 3 operacje, a w międzyczasie byłam mocno skupiona na rozwijaniu tej platformy.
W tym samym czasie zgłosiła się do nas firma farmaceutyczna, która rozwijała podobny lek do konkurencji. Mieli świadomość, że nie działa on do końca tak jak powinien, mimo że był już zatwierdzony przez FDA (przyp. red. Agencja Żywności i Leków). Był to dla nas pierwszy projekt płatny, w ramach którego zaprojektowaliśmy dla nich dedykowaną technologię do badania pojedynczych komórek. Ostatecznie ten projekt i dwa inne z firmami farmaceutycznymi pozwoliły stworzyć startup QurieGen, który obecnie prowadzę.
Warto przeczytać: Medtech w rytmie Disco, czyli dynamiczny ekosystem dla perspektywicznych startupów. Rozmowa z Tomaszem Kosińskim, Head of Scope Discovery
Próbując nauczyć się biznesu dołączyłaś do kilku programów akceleracyjnych, między innymi w Dolinie Krzemowej. Jak wspominasz to doświadczenie?
Ogółem wzięłam udział w 9 akceleratorach, w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jednak faktycznie Draper Hero Program w Dolinie Krzemowej był wyjątkowy. Nie był on typowym akceleratorem, który uczył jak tworzyć startup. Był on skupiony na ludziach, na uczeniu umiejętności miękkich i „mindsetu”. Pokazało to jak ważne są wartości dla całego zespołu, który tworzy startup.
Przez dwa miesiące podczas tego programu byliśmy w San Mateo z grupą 55 osób, z 29 krajów, z różnych startupów. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, gdzie chodziliśmy razem na wykłady i szkolenia. Zapraszano founderów „jednorożców”, mieliśmy możliwość rozmowy z nimi i uczenia się z ich doświadczeń. Było to bardzo inspirujące i otworzyło mi to oczy, i pozwoliło wejść na zdecydowanie wyższy poziom. Dolina Krzemowa to nie obszar na mapie. To miejsce gdzie można bardzo organicznie zaabsorbować mindset ludzi „thinking and dreaming big”.
Jednak oprócz wykładów, mieliśmy wiele różnych wyzwań. Jednym z nich było zbudowanie biznesu dosłownie w 48 godzin w trudnych warunkach zaraz po przyjeździe z survivalowego wyjazdu.
Właśnie, miałaś okazję wziąć udział w obozie przetrwania z Navy Seals. Jakie lekcje dało Ci to doświadczenie?
Tak, to był prawdziwy obóz przetrwania, który był wymagający nie tylko fizycznie. Było to inspirowane historią Elona Muska, który podczas budowania swojego pierwszego startupu żył za dolara dziennie. My mieliśmy dwa dolary dziennie na „przetrwanie”, czyli zakup jedzenia na cały dzień. Skończyło się na tym, że wspólnie z zespołem jedliśmy codziennie ryż z przecierem i nie wspominamy tego najlepiej (śmiech). Oczywiście spaliśmy w namiotach, gdzie było bardzo zimno, a często nie spaliśmy w ogóle, bo w nocy musieliśmy się wspinać po górach, mieć wartę nocną albo realizować zadania od przełożonych.
I właśnie ten obóz przetrwania miał odzwierciedlać trudne sytuacje w startupie, kiedy pracujemy po kilkanaście godzin dziennie i jesteśmy wykończeni fizycznie. Miało to pokazać „prawdziwe” twarze ludzi, kiedy są cały czas zestresowani i muszą wyjść ze swojej strefy komfortu. Co ciekawe, razem z nami był Tim Draper, znany amerykański inwestor, który uwielbia te obozy i chętnie bierze w nich udział i dzieli się doświadczeniem. Udało mi się nawet raz wynegocjować na środku jeziora, aby Tim oddał nam swoje jedyne wiosło, ponieważ nasze uległo destrukcji w zamian za to, że zatańczę dla niego balet. Nasz zespół szczęśliwie dopłynął na zbudowanej łódce do brzegu o jednym wiośle, a biedny Tim został na środku zbiornika.
Już sam początek obozu pokazywał nam jego trudności. Musieliśmy na własną rękę dostać się do San Francisco, jednak nie mieliśmy na to budżetu. Dostaliśmy od organizatorów 10 opakowań bardzo personalnego gadżetu, które mieliśmy sprzedać mieszkańcom o 8 rano w niedzielę i zarobić tak naprawdę na dojazd. To miało nas nauczyć sprzedaży i nie ukrywam, że to było naprawdę trudne zadanie, patrząc na to, że w San Francisco nie noszą przy sobie gotówki.
Do której roli jest Ci teraz bliżej – naukowca czy przedsiębiorcy?
Mam jeszcze trzecią rolę – analityka inwestycyjnego. Przygotowując na początku pitche dla inwestorów, nie wiedziałam gdzie popełniam błędy, a jednak często słyszałam słowo „nie”. QurieGen to startup farmtechowy, który nie ma najprostszego modelu biznesowego. Dlatego trudno było mi przekonywać inwestorów do swojego projektu. Zderzyłam się też z rzeczywistością, że mój biznes był lepiej rozumiany w Stanach Zjednoczonych, jednak nie chciałam jeszcze przenosić tam QurieGen.
W Europie spotkałam się z dużym niezrozumieniem, dlatego był to jeden z powodów dlaczego chciałam pogłębić wiedzę na temat venture capital. Wzięłam udział w programie Women2Invest – Supernovas z Unii Europejskiej dla kobiet z nauk ścisłych, który był bardzo wymagający. I nawet teraz pracuję jako analityk inwestycyjny i EIR w polskiej spółce Scope Fluidics. Dlatego ciężko mi wybrać, do której roli jest mi najbliżej. Oczywiście najdłużej jestem naukowcem, ale cieszę się, że udało mi się połączyć tyle kompetencji.
Od 2022 roku prowadzisz QurieGen w Holandii. Dlaczego akurat tam, jak oceniasz holenderski ekosystem startupów?
Z moich obserwacji widzę, że tutaj ludzie są bardzo przedsiębiorczy i w Holandii naprawdę powstaje wiele startupów. Nawet mam wrażenie, że jest lekkie przesycenie tym tematem. Ponadto powstaje tutaj wiele programów akceleracyjnych dedykowanych tylko jednemu sektorowi, gdzie trzeba dodatkowo spełniać jeszcze inne wymagania.
Obserwuję ten ekosystem z różnych perspektyw i odnoszę wrażenie, że startupowcy mają niewystarczające ambicje do osiągania sukcesów. Często mają znakomity pomysł, zbierają pierwszą rundę finansowania i często na tym się kończy. Nie ma tej determinacji do dalszego rozwoju i większych ambicji.
Twój startup, jak sama podkreślasz, nie jest typową firmą farmaceutyczną. W takim razie co ją wyróżnia na rynku?
Nasz startup, jak już wspomniałam, działa w modelu farmtechowym. W praktyce łączymy technologię z procesem „drug discovery” (przyp. red. odkrywanie leków) i sztuczną inteligencją. Stworzyliśmy technologię, która pozwala zrozumieć jak lek działa w komórce, czyli co się dzieje na poziomie molekularnym. Pozwala to nam również zrozumieć co się dzieje w danych jednostkach chorobowych i znajdować „targety” i biomarkery. QurieGen koncentruje się na onkologii. Potrafimy generować dane, które pokazują nam to co dotychczas w biologii było niedostępne.
Widzimy, że firmy farmaceutyczne mają podobne problemy i to one przychodzą do nas z pytaniami, a nasza platforma pozwala na uzyskanie tych odpowiedzi. W planach mamy dalszy rozwój naszej technologii, która pomoże nam oszacować, które leki firm farmaceutycznych będą miały największe szanse przejść przez kolejne etapy badań pre-klinicznych i później klinicznych.
Waszym celem jest wspieranie firm farmaceutycznych. Jak Big Pharmy podchodzą do współpracy z małymi firmami?
Duże firmy farmaceutyczne chcą mieć dostęp do innowacji, nowych technologii. Często wewnętrznie tworzą różnego rodzaju inkubatory czy akceleratory dla nowych pomysłów. Jednak nie mają czasu na własne innowacje i rozwijanie skomplikowanych platform. Naszym zadaniem natomiast jest wspieranie firm farmaceutycznych w przyspieszaniu procesów i zmniejszaniu przy tym ryzyka procesu drug discovery i development.
Dopóki nie przyszła do nas pierwsza firma farmaceutyczna, nie chciałam prowadzić swojego startupu. Nawet nie miałam takich planów. Jednak innowacyjność naszej technologii zmieniła ten obraz. Myślę, że startup łączy najbardziej atrakcyjne aspekty nauki i przemysłu. Warto jeszcze wspomnieć, że firmy farmaceutyczne często wykupują podobne startupy, ponieważ chcą mieć takie rozwiązana na swoim pokładzie.
Od strony technicznej, czy musicie uzyskać zgody bądź certyfikację, aby komercjalizować swoją technologię?
Obecnie koncentrujemy się na etapie drug discovery i nie potrzebujemy certyfikacji. Na razie dostarczamy firmom farmaceutycznym wyniki i rekomendacje, jednak już od nich zależy, czy zdecydują się z nich skorzystać. Myślę, że w ciągu kilku lat wejdziemy z naszą platformą w etap kliniczny, aby pomagać selekcjonować pacjentów do badań i analizować materiał pobierany od pacjentów, którzy otrzymują nową terapię. Wtedy będziemy potrzebować certyfikacji.
QurieGen planuje ekspansję zagraniczną, a kluczowym rynkiem będą Stany Zjednoczone. Kiedy będziecie gotowi zadebiutować w USA?
To jest bardzo bliska przyszłość. Już współpracujemy z firmami farmaceutycznymi ze Stanów i w planach mamy założenie tam swojego hubu w okolicach Bostonu. Jednak myślę, że w tej kwestii więcej ogłoszeń będzie we wrześniu, ponieważ jesteśmy też w trakcie zamykania pierwszej rundy finansowania.
Jakie są Wasze najważniejsze kamienie milowe na najbliższe miesiące?
W tym roku, jak już wspomniałam, chcemy zamknąć rundę finansowania. Mimo że jest to dla nas pre-seed (przyp. red. runda przedzalążkowa) to już myślimy o kolejnych etapach. Chcemy dalej rozwijać nasz team, ale też chcemy się skupić na pozyskiwaniu nowych kontraktów i zdobywaniu zaufania rynkowego. Ważne dla nas będzie również zaistnienie na rynku amerykańskim.
—————————
Materiał został zrealizowany w ramach patronatu medialnego PHASE 2024. Jest to największe wydarzenie poświęcone polskiej biotechnologii medycznej. Organizatorami konferencji, która odbędzie się w dniach 27-29 sierpnia, są Blume Advisory, BioInMed oraz Strefa Inwestorów.
Komentarze
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy :)