Polacy stworzyli sensor, który alarmuje pracodawcę o objawach. „Czerwona lampa to obowiązkowa kwarantanna”

Informacje o autorze

08 kwietnia 2020
Udostępnij:

Swój biznes oparty o Internet Rzeczy rozwijają od 7 lat. Dopiero koronawirus zmusił ich do zmiany modelu funkcjonowania. Stworzyli czujnik, dzięki któremu pracownik go noszący może zgłosić gorączkę lub prośbę o pomoc. Może także nacisnąć przycisk jeśli ktoś z załogi ma niepokojące objawy. Osobom mającym kontakt z takim pracownikiem również zapala się czerwona lampka oraz otrzymują SMSa od pracodawcy o obowiązku odbycia kwarantanny. Pierwsze zlecenia przyszły ze Stanów Zjednoczonych, od firm logistycznych czy szpitali, a zainteresowanie systemem rośnie.

O tym jak koronawirus jest zagrożeniem, ale także szansą na pojawienie się nowych idei, co oznacza wzrost wykładniczy dla start-upu i jak epidemia wpłynęła na przychody firmy, konieczności przeprogramowania sensora, zainteresowaniu produktem oraz pierwszej partii towaru czekającej pod Krakowem na wysyłkę do klientów opowiada Jakub Krzych, CEO Estimote.

Estimote

Polacy stworzyli sensor, który alarmuje pracodawcę o objawach; Fot. Estimote

Grzegorz Marynowicz: Koronawirus przeorał naszą rzeczywistość w niezwykłym tempie. Wasz start-up również mocno to odczuł?

Jakub Krzych: Nad projektem Estimote pracujemy już ponad 7 lat. Mamy obsesję na punkcie Internetu Rzeczy, a w szczególności technologii, które umożliwiają precyzyjną lokalizacją przedmiotów i ludzi. Wierzymy, że właśnie niewielkie sensory, które komunikują się miedzy sobą będą tworzyć kiedyś coś co nazywamy Systemem Operacyjnym świata rzeczywistego. Ta cyfrowa warstwa rozłożona na fizycznym świecie poprzez inteligentne oprogramowanie umożliwi dostęp do lepszych danych, większą produktywność, a także szybsze reagowanie właśnie w takich czasach kryzysu jak teraz.

[mb_newsletter_box]

My temat wirusa śledzimy już od kilku miesięcy, bo część komponentów które sprowadzamy do Polski, aby montować nasze produkty, pochodzą właśnie z dotkniętych wirusem regionów Chin. Stąd dość wcześnie byliśmy dotknięci przez te problemy.

Jako start-up, który jest finansowany przez inwestorów dokładnie wiemy co to znaczy wzrost wykładniczy. Doskonale wiemy, że nie da się go pomylić z niczym innym, a także nie da się go łatwo zatrzymać oraz manipulować danymi, aby pokazać, że nie występuje. Ta epidemia rozprzestrzenia się właśnie w modelu wykładniczym, czyli ilość zarażonych ludzi na świecie podwaja się co kilka dni.

Wiedząc jak ten wzrost będzie następować już jakiś czas temu podjęliśmy decyzję, aby przeprogramować jeden z naszych produktów i pomóc firmom walczyć ze skutkami epidemii.

Jak to się przełożyło na spadek przychodów, klientów? Możesz zdradzić jakieś liczby, procenty?

Jeszcze zbyt wcześnie mówić jak ten globalny kryzys przełoży się na wyniki spółek takich jak nasza. Większość naszych przychodów pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, gdzie epidemia właśnie nabiera tempa, więc na pewno będziemy widzieć zmianę w rodzaju projektów, które realizujemy. Do tej pory wiele z nich to był retail oraz e-commerce — teraz będziemy pewnie widzieć więcej związanych z produkcją i logistyką, a także zdrowiem.

Estimote

Fot. Estimote

Na kryzysową sytuację szybko zareagowaliście pivotując swój projekt. Jak zrodził się pomysł przedefiniowania produktu?

Od ponad dwóch lat wdrażamy w Stanach tzw. „panic buttony”. Są to małe bezprzewodowe przyciski ze wbudowanym modułem komórkowym. Pracownicy którzy je noszą mogą dyskretnie nacisnąć je w razie zagrożenia. Dzięki zainstalowanym w budynku nadajnikom typu Bluetooth beacon informacje o precyzyjnej lokacji pracowników zostaje natychmiast przekazana do ochrony lub odpowiednich służb. Te systemy są wdrażane głównie w hotelach w Ameryce gdzie często dochodziło do zagrożeń życia pracowników.

Widząc co się dzieje na świecie bardzo szybko przeprogramowaliśmy je tak, aby te „panic buttony” wykrywały też swoją obecność. Jeżeli pracownicy, którzy je noszą są zbyt blisko siebie to ta informacja jest zapisywana w ich pamięci, a potem przez sieć komórkową wysyłana na serwer.

Jak działa Wasz sensor? Co zyskuje osoba korzystająca?

Osoba,  która nosi nasz sensor może po pierwsze zgłosić przyciskiem, że dzieje się coś niedobrego. Na przykład jeśli pojawią się u niej symptomy typu gorączka albo gdy potrzebuje pomocy. Może też nacisnąć przycisk gdy widzi, że w zakładzie pracy inne osoby mają symptomy. W tym systemie chodzi o to, aby działać maksymalnie szybko i aby firmy mogły natychmiast reagować na zagrożenie chroniąc resztę personelu

Jeżeli ktoś z kim mieliśmy kontakt w pracy ma symptomy lub stwierdzonego wirusa to na naszym urządzeniu świeci się czerwona lampka oraz na telefon otrzymamy SMSa od pracodawcy o obowiązkowej kwarantannie.

Warto wspomnieć, że wszystkie dane o interakcjach pracowników są anonimowe i przechowywane w bezpiecznych bazach danych. Pracodawca nie ma możliwości sprawdzania kto się z kim spotykał i jak długo. W sytuacji gdy ktoś z załogi zgłasza symptomy generowany jest tylko raport ludzi z ryzykiem zarażenia, który pracodawcy mogą przekazać np. do Sanepidu.

Do kogo kierujecie swój produkt? W jaki target celujecie?

System jest w pierwszej kolejności skierowany do firm, które muszą normalnie funkcjonować w czasach ograniczeń, tj. produkcja żywności, leków, logistyka.
W szczególności firm, których pracownicy są najbardziej podatni na zarażenia i istnieje duże ryzyko konieczności zamknięcia całego zakładu gdy nie ma takich danych.

Macie już pierwszych zainteresowanych na nowy stary-produkt? Trudno jest docierać i przekonywać?

Tak, od czasów ogłoszenia tego produktu zgłosiło się do nas bardzo wiele amerykańskich firm logistycznych, fabryk, a także szpitali. W przyszłym tygodniu rozpoczynamy też wdrożenia w pierwszych szpitalach w Polsce. Mamy w Krakowie wyprodukowanych już pierwsze kilka tysięcy urządzeń.

Dostrzegasz zjawisko oszczędzania wynikające z niepewnej przyszłości i trudności oszacowania tego co będzie? A może wręcz odwrotnie — nikt teraz nie oszczędza na tego typu produktach zwiększających poczucie bezpieczeństwa?

Wiele dużych firm będzie w stanie teraz podjąć duże ryzyko jeśli chodzi o innowacje.  Będą teraz inwestować w rozwiązania, które mogą pomóc im chronić biznes teraz lub wzmacniać go w przyszłości. Klienci, z którymi rozmawiamy w Stanach przepompowują przez swoje magazyny towary o wartości dziesiątek miliardów dolarów kwartalnie. Dla nich ryzyko zamknięcia swoich firm i finansowe konsekwencje tego są tysiące razy większe, niż relatywnie niewielki koszt zainstalowania naszych sensorów.

Czas jest trudny i wiele start-upów stoi w momencie podejmowania kluczowych decyzji. Wiem, że to trudne zadanie, ale co mógłbyś im poradzić? Gdzie mają szukać swoich szans i nisz, żeby przetrwać?

To jest wojna! Wszyscy walczymy po jednej stronie, a przeciwnik jest niewidzialny. Wszyscy teraz musimy być bardzo kreatywni i starać się wykorzystywać wszystko, co mamy pod ręką, aby szybko radzić sobie z otaczającymi nas problemami.
Nie oszukujmy się, że to wszystko minie za kilka tygodni. Świat się bezpowrotnie zmienia na naszych oczach. Od nas zależy czy zmieni się na lepsze….

Każdy z przedsiębiorców,  także każdy z projektantów czy inżynierów może właśnie TERAZ stać się „wynalazcą radaru”, „deszyfrantem Enigmy”, czy „projektantem kałasznikowa” w tej globalnej walce z pandemią, a potem kryzysem.

To jest wielka szansa właśnie dla startupów, które w naturalny sposób potrafią się szybko adaptować, radzić ze stresem i kryzysami. Dla wielu z nas to chleb powszedni. Także startu-powcy: do klawiatur i photoshopów!

Przeczytaj także na MamBiznes.pl

Polecamy

Więcej w tym dziale: