MamBiznes.pl

Jak silne są fundamenty miedzianej hossy?

Pobieranie danych ...
2010-10-27 Krzysztof Kolany – Bankier.pl

W ciągu niespełna dwóch lat miedź zdrożała przeszło trzykrotnie i szybko zbliżyła się do rekordu wszech czasów z lipca 2008 roku. Renomowane instytucje finansowe prognozują pięciocyfrowe ceny. Ale czy naprawdę grożą nam niedobory czerwonego surowca?

Rzut oka na wykres dolarowych notowań miedzi wystarczy, aby zobaczyć spektakularną hossę, będącą dynamicznym odbiciem po krachu z drugiej połowy 2008 roku. Tona surowca zdrożała w tym czasie z 2.770 USD do 8.524 USD, pozwalając zarobić inwestorom 207%.

Źródło: Bankier.pl

Patrząc z perspektywy pięcioletniej możemy raczej mówić o długoterminowym trendzie bocznym, w ramach którego wyłamanie jesienią ’08 było jedynie anomalią wywołaną przez panicznie delewarujące się fundusze hedgingowe. Te ostatnie znów nabrały wiary w miedź, masowo zajmując długie pozycje na nowojorskiej giełdzie. Według danych amerykańskiego nadzoru w połowie października tzw. duzi spekulanci dysponowali długą pozycją netto rzędu 26.150 kontraktów, co jest najwyższym wynikiem od stycznia i trzecim od kwietnia 2005 roku. Poniższy wykres dobitnie pokazuje, iż „shortowanie” miedzi wyszło z mody. Popularna stała się za to gra na wzrosty. Jeszcze w lipcu długimi pozycjami chwaliło się około 30 funduszy, a w październiku było ich już 75.

Źródło: raporty amerykańskiej Commodity Futures Trading Commission dotyczące zaangażowania dużych inwestorów na regulowanych rynkach terminowych. Opracowanie: Bankier.pl

Spekulacja czy fundamenty?

Sceptycy mówią, że ostatni rajd miedzi to w znacznej mierze pochodna słabości dolara. Ben Bernanke i spółka zapowiadają wznowienie dodruku pieniądza, co przekłada się na ucieczkę od amerykańskiej waluty. Inwestorzy pozbywają się „zielonych” i kupują aktywa materialne, których podaży nie da się urzędowo zwiększyć. Twierdzenie to po części potwierdza wykres cen miedzi wyrażonych w euro. Choć tu również czerwony metal w ciągu dwóch lat podrożał trzykrotnie, to jednak w ostatnich tygodniach jego ceny utrzymują się okolicach 6.000 euro. W tym samym czasie kurs miedzi wzrósł o tysiąc dolarów na tonie.

Źródło: Bankier.pl

Przejdźmy teraz do tzw. „fundamentów”, czyli do relacji zapotrzebowania i produkcji fizycznie istniejącego metalu. Jednym z lepszych indykatorów równowagi rynkowej są zapasy zgromadzone w składach monitorowanych przez Londyńską Giełdę Metali. Teoretycznie, im większe zapasy, tym niższe powinny być ceny miedzi, jeśli pozostałe warunki nie ulegają zmianom.

Problem w tym, że w tej hossie rynek nie bardzo zważa na stan giełdowych magazynów. W drugiej połowie ubiegłego roku gwałtownemu przyrostowi rezerw (+117%) towarzyszył dynamiczny wzrost cen (+54%). Pod koniec lutego LME raportowała, że zapasy miedzi są najwyższe od przeszło sześciu lat, czyli od momentu rozpoczęcia XXI-wiecznej hossy na rynkach metali przemysłowych. Mimo tego po krótkiej korekcie kurs miedzi znów ruszył na północ, czemu tym razem towarzyszył już silny ubytek zapasów, które od tego czasu stopniały o jedną trzecią.

Źródło: dane London Metal Exchange. Opracowanie: Bankier.pl.

Według danych International Copper Study Group w 2009 roku globalne zapotrzebowanie na rafinowaną miedź sięgnęło 17,7 milionów ton i było o 1,6% mniejsze niż rok wcześniej. W tym samym czasie produkcja metalu wyniosła 18,1 mln ton i mieliśmy do czynienia z nadwyżką, co zresztą było widoczne w danych o zapasach. Najnowsze szacunki ICSG mówią, że również ten rok zakończymy z nadprodukcją sięgającą 0,2 miliona ton. Ale już prognozy na 2011 rok zakładają 0,4 mln ton globalnego niedoboru.

Cały problem z tymi prognozami polega na założeniu dynamicznego wzrostu zapotrzebowania na czerwony metal. Głównym konsumentem miedzi stały się Chiny, które w zeszłym roku odpowiadały za 38% globalnego zużycia. Podczas gdy konsumpcja miedzi w Stanach Zjednoczonych systematycznie maleje (głęboki kryzys w budownictwie), a w Europie pozostaje bez zmian, to chiński import surowca bije rekordy. Tak naprawdę to tylko Chiny odpowiadają za globalny wzrost konsumpcji rafinowanej miedzi. Inwestycja w ten metal jest więc zakładem o kontynuację kredytowo-inwestycyjnego boomu w Państwie Środka.

Równocześnie Chiny intensywnie zwiększają własny potencjał wytwórczy, a wykorzystanie mocy produkcyjnych w hutach sięga tylko 84%. Teoretycznie problemem może być dostępność koncentratu (czyli przetworzonej rudy), ponieważ dotychczasowe złoża się wyczerpują, a z powodu kryzysu finansowego i recesji wstrzymano wiele projektów wydobywczych. Stąd też biorą się prognozy analityków, którzy chyba zbyt pesymistycznie zakładają niemal zerową dynamikę wzrostu produkcji. A przecież coraz wyższe ceny rafinowanego metalu przekładają się na większą podaż miedzianego złomu, co może z nawiązką zrekompensować potencjalne niedobory koncentratu.

Czy będzie miedź po 11.000 USD?

Niemniej jednak większość inwestorów nie wchodzi w takie „szczegóły” i często ślepo podąża za rekomendacjami renomowanych instytucji finansowych. Ostatnio największy rozgłos zyskał raport analityków banku Goldman Sachs, który spodziewają się, że do końca przyszłego roku zobaczymy ceny rzędu 11.000 dolarów za tonę.

Nie zapominajmy przy tym, że te wszystkie optymistyczne prognozy bazują na kilku „niepodważalnych” założeniach. Po pierwsze zakłada się niemal sztywną podaż rafinowanego metalu oraz poważne niedobory na rynku koncentratu. Po drugie, nikt nie zastanawia się, co się stanie, gdy bańka na chińskim rynku nieruchomości w końcu pęknie lub gdy tempo wzrostu PKB Chin zwolni do 5-6% z obecnych 9,6%. I w końcu milcząco przyjmuje się za pewnik dalszą deprecjację dolara, który to czynnik skutecznie napędza hossę na rynkach surowcowych. Wypadnięcie choćby jednego elementu z tej misternej układanki sprawi, że prognozy wzrostu cen miedzi będzie można wyrzucić do kosza.

Krzysztof Kolany
analityk Bankier.pl

 

Pobieranie danych ...