Coraz więcej osób podejmuję decyzję opuszczenia murów korporacji, w której pracowało się przez wiele lat, by założyć własny biznes. Ucieczka z „Mordoru” nie jest jednak tak prosto, jak mogłoby się wydawać. Stałe wynagrodzenie, bezpieczeństwo to najczęściej powtarzane przyczyny, dlaczego pracownicy nie chcą pójść na swoje. Jednak, jak podkreśla Justyna Szawłowska, każdy z nas ma w sobie pierwiastek przedsiębiorczości. Wyjaśniamy jak zostawić pracę w korporacji i zacząć realizować własny pomysł na biznes
Każdego dnia tysiące osób pokonuje drogę z domu do pracy. Z reguły to właśnie wtedy wiele osób myśli co by było, gdyby nie trzeba było jechać do biura, a w zamian za to prowadzić swój biznes, na własnych zasadach. To właśnie w tym czasie powstają często przełomowe innowacje. Jednak wiele z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego. Wielu pracowników boi się przejścia na własne, w dużej mierze ze względu na stabilność, którą daje praca w korporacji. Jednak jak podkreśla Justyna Szawłowska, która sama opuściła korporację dla własnego biznesu, to bezpieczeństwo jest złudne. – Nie ma nic bardziej niepewnego niż praca na etacie w korporacji – mówi twórczyni gazety „Korpo Voice”. – Natomiast w życiu każdego korpoludka, który ma w sobie pierwiastek przedsiębiorcy przychodzi ten czas kiedy w „korpo” zaczynamy się zwyczajnie dusić – dodaje.
[mb_newsletter_box]
Bartłomiej Godziszewski: Skąd wiadomo, że to już ten czas, kiedy należy opuścić firmę, w której niekiedy pracowało się przez wiele lat, by realizować swój pomysł na biznes?
Justyna Szawłowska: To czuć w kościach (śmiech). A tak serio w życiu każdego korpoludka, który ma w sobie pierwiastek przedsiębiorcy przychodzi ten czas kiedy w „korpo” zaczynamy się zwyczajnie dusić. Jeśli praca nie daje nam przyjemności, nasze kreatywne pomysły są zabijane w zalążku i do tego mamy nad sobą dyrektora/menadżera, który o zarządzaniu ludźmi wie tyle, co nic to pora na ucieczkę.
Zauważyłem, że wiele osób boi się rezygnacji ze stabilności, bezpieczeństwa wynikającego z pracy na etacie. Gdy przychodzi myśl, że może czas zrealizować coś swojego, pojawia się wiele obaw „Co będzie jeśli mi się nie uda? Gdzie się wtedy podzieję?”. Czy jest jakaś na to recepta?
Tak, to biadolenie i zamartwianie się to nasza narodowa cecha. Oczywiście, że trzeba mieć plan B na wypadek gdyby biznes się nie powiódł, ale co może nas spotkać w razie niepowodzenia? Powrót co najwyżej do „korpo”. Najłatwiej jest posnuć czarne scenariusze i samemu sobie wmówić, że się nie uda. Tak zazwyczaj właśnie ląduje w szufladzie masa pomysłów wielu moich znajomych z korporacji. Są ambitni, przedsiębiorczy, mają olbrzymią wiedzę zdobytą podczas lat spędzonych w „korpo”, a sami zakopują swoje pomysły w zalążku. Nie daj boże pomysłem podzielą się jeszcze z rodziną lub znajomymi to już w ogóle horror. Ci zazwyczaj w większości pomysł odradzą i zwizualizują wizję bankructwa. Wielu z nas determinuje też szubienica w postaci kredytu hipotecznego we franku, dzieci na utrzymaniu czy przyzwyczajenie do wysokiego standardu życia i stałej pensji na koncie.
Kilka lat temu pewien biznesmen powiedział mi tak „Nie ma nic bardziej niepewnego niż praca na etacie w korporacji”. Miał rację. Stabilność pracy na etat to bajka, którą karmili nas nasi rodzice (jestem urodzona w 1982 roku). Dla naszych rodziców wysłanie nas na studia, po których mogliśmy dostać prace w „korpo” było szczytem dobrodziejstwa dla swojego dziecka. Nic bardziej mylnego. Wiemy już dziś, że możesz pracować w firmie 10 i więcej lat, być wzorowym korpotrybikiem nagradzanym wyróżnieniami, a i tak z dnia na dzień przy twoim biurku może znaleźć się znikąd dyrektor HR z obstawą, wręczyć kwit i dać 10 min na spakowanie rzeczy z biurka (pakowanie tylko i wyłącznie pod monitoringiem owej ochrony by czasem korpolud nie zdążył przegrać jakichś danych czy wysłać maila z pożegnaniem do współpracowników). Byłam świadkiem takiego zwolnienia 17 osób w jednym momencie. Tej atmosfery na łopen spejsie nie zapomnę nigdy, nikt chyba kto tam był nie zapomni. Polecieli wtedy menadżerowie, dyrektorzy, specjaliści – decyzje wysokich głów zza mórz i oceanów od centralnej matki korporacji – były bezlitosne. Wtedy zrozumiałam, że praca na etat w „korpo” to najmniej stabilna praca.
Każdemu, kto zarzyna się pracą po godzinach, pracą podczas choroby czy urlopu w imię zadowolenia i uznania pracodawcy życzę, aby został wywalony. Wtedy zmienia się myślenie i dopiero widzimy pewne absurdy. Mnie wywalono po macierzyńskim to był mój moment na zrozumienie zasad obowiązujących w korpoświecie. I moment przemiany.
A może nie każda osoba pracująca na etacie, w korporacji będzie kiedykolwiek w pełni gotowa do takiej zmiany?
Tak i o tym trzeba pamiętać. Pięć lat temu kiedy uruchamiałam gazetę zostałam zaproszona do telewizji śniadaniowej. Razem ze mną gościem był pewien psycholog biznesu, który dokładnie określił typy osób, które wręcz nie nadają się do własnego biznesu.
Także zachęcam sięgnąć do literatury lub porady specjalisty. Faktycznie tak jest. Niektórzy z nas stworzeni są wręcz do stabilnej pracy trybika w korporacji, najlepiej jeszcze polegającej na klepaniu exeli lub przerzucaniu dokumentów z jednej kupki na drugą. I nie widzą w tym nic złego jeśli będą mieli tak robić to emerytury. Ja do nich nie należałam. Zawsze w „korpo” miałam nowe pomysły, nigdy nie bałam się powiedzieć co myślę. Punktem kiedy poczułam korpoabsurd był moment w którym dostałam na maila nową procedurę, a w dosłownie minutę po nim kolejnego maila z procedurą do tej wcześniejszej procedury. Na tę sytuację korpoabsurdu zareagowałam tylko ja, reszta „trybików” nawet tego nie zauważyła i była skłonna wdrożyć procedury dowalając sobie tym samym bezsensownej pracy. Także jeśli niezbyt często zauważasz takie korpoabsurdy w swojej pracy to a) znaczy, że pracujesz w fajnej firmie b) jesteś przykładem osoby, która w „korpo” się spełnia. Możesz dojść wysoko, dobrze zarabiać i być szczęśliwy. Własny biznes to rzecz tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Dziś już wiem co to znaczy. Pracę w „korpo” porównałabym do pobytu w SPA, a prowadzenie własnej firmy do pobytu na polu bitwy.
Warto zacząć realizować swój pomysł na biznes już w trakcie pracy na etacie i stopniowo rozwijać swój biznes. Czy też może lepiej powiedzieć „Odchodzę!” i zacząć wszystko od początku z pełnym zaangażowaniem? Jak ten proces powinien wyglądać?
Ja jestem zdania, że nic w życiu nie wychodzi jeśli się czego nie robi porządnie i nie poświęcą się temu w całości.
Oczywiście jeszcze będąc w pracy szperaj, googluj, kalkuluj, wykorzystuj możliwości, jakie daje „korpo”. Choć na kursy, szkolenia (nawet z dziecin tobie odległych), ponieważ jak już będziesz na froncie w walce o swój biznes to nigdy nie wiesz kiedy która umięjętność z „korpo” ci się przyda. Nawiązuj relacje, chodzi i poznawaj ludzi na konferencjach. To wszystko potem zaowocuje. Jeśli jednak twój wstępny biznesplan widzisz, że ma rację bytu uciekaj z „korpo” zakasaj rękawy i do roboty. Uprzedzam będzie bardzo ciężko. Pot i łzy będą się lały, ale wtedy poczujesz to coś czego nigdy nie da ci nawet najlepsza praca w „korpo”. Kobietom polecam bardzo wykorzystanie urlopu macierzyńskiego i nie koncentrowanie się tylko na pieluszkach, ale poświecenie czasu na rozkręcanie własnej działalności. Oczywiście znam osoby, które własne firmy rozkręcały po godzinach pracy na etacie, ale uważam, że to po prostu dłużej trwa i cierpi na ty często rodzina kiedy po 8 godzinach w „korpo” wieczorem siadamy i po nocach pracujemy nad swoim projektem.
Ty też pracowałaś swego czasu w korporacji. Dziś prowadzisz własną gazetę „Korpo Voice”. Czy brak Ci czegoś z poprzedniego życia?
Owocowych czwartków, Prosecco Friday, karty do siłowni, pysznej kawy z wypasionego ekspresu
Czy mi czegoś brakuje? Chyba ludzi dookoła. Kiedyś upragnione home office stało się normalką i widzę, że ma często złe skutki. Zwyczajnie nie ma się do kogo odezwać przy robieniu kawy, nie można poplotkować o najnowszych romansach z recepcjonistką czy wziąć udziału w jednym z wielu bardzo ważnych natychmiastowych meetingów wewnętrznych. Lubiłam ten gwar, tłumy w widzie, plączących się po korytarzach kurierów i Pana Kanapkę. Najbardziej jednak brakuje mi też budżetów korporacyjnych ? i szefa, który odpowiedzialny był za moje błędy. W swojej firmie to ja jestem w 100 proc. odpowiedzialna za wszystko, nie ma na kogo zwalić.
Na bazie własnego doświadczenia, możesz powiedzieć, jakie najczęściej popełnione są błędy przez byłych pracowników korporacji przy uruchamianiu swojego pierwszego biznesu? A może, jakie sama popełniłaś?
Ja popełniłam wszystkie błędy, jakie tylko może popełnić laik wychodzący z „korpo” i na hurrrra uruchamiający swój biznes. Kiedyś może wydam poradnik na te temat. Przede wszystkim nie zadbałam o tematy prawne, nie odwiedziłam urzędów patentowych na czas czego skutkiem było stracenie prawa do nazwy pierwszej wymyślonej przeze mnie gazety. Druga sprawa to brak wiary w siebie i pochopne zaproponowanie współpracy nieodpowiedniej osobie. Dziś już wiem, że wspólnik nie ma być tylko dla towarzystwa w firmie , ale powinien wnosić jakąś realną wartość do firmy. Merytoryczną lub finansową. Ja zaproponowałam współpracę koleżance, która siedziała w domu na macierzyńskim i szukała zajęcia. W żaden sposób nie zweryfikowałam jej umiejętności i nie odpowiedziałam sobie na pytanie po co mi właściwie ta wspólniczka jest potrzebna?
To były błędy, które kosztowały mnie wiele, ale dzięki temu dziś jestem mądrzejsza o te doświadczenia i wyciągnęłam z nich lekcję. Dziś może pod inną (niepierwotną) nazwą, ale wydaję już w 100% swoją gazetę KORPO VOICE. Cała sytuacja na tyle mnie zmobilizowała, że zamiast po tamtej porażce się poddać, tak naprawdę osiągnęłam jeszcze więcej.
Także dwie rady dla przyszłych uciekinierów to zadbać o dobrego prawnika i księgową już na starcie oraz nie robić interesów z rodziną i znajomymi. Wierzyć przede wszystkim w siebie, swoje umiejętności i pomysły. Gdybym mogła cofnąć czas wtedy koleżance zaproponowałaby po prostu prace u mnie , a nie bycie wspólnikiem.
Czy istnieje jakiś sposób, by sprawdzić pomysł na biznes, o którym myśli każdy podczas swojej codziennej podróży do pracy?
Ja swój dokładnie wymyśliłam w drodze do pracy, była zima, słynna ulica Domaniewska w Warszawie. Jak już mówiłam pytanie osób o opinie to najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Wiele osób z branży (pracowałam w wydawnictwie) odradzało mi gazetę i wróżyło nieprzetrwanie 3 miesięcy. Trwam już 5 lat ? Ja nie miała wyjścia aby sprawdzić czy gazeta wypali po prostu musiałam ją wydać. Wydałam ją w minimalnym nakładzie, na najtańszym papierze, sama prywatnym autem jechałam do drukarni po nakład. Ograniczyłam koszty pierwszego wydania do minimum. Sama nawet stałam i rozdawałam swoje pierwsze wydanie. To było moje „sprawdzenie” ! Pewnie w biznesach on-line internet daje większe możliwości „sprawdzenia”. Można np. odpalić testowe kampanie i na bieżącą reagować na to co się dzieje. Jeśli chodzi nam po głowie odpalenie czegoś co już funkcjonuje na rynku to na pewno sporo da przyjrzenie się bardzo szczegółowe działaniom ewentualnej przyszłej konkurencji. Często z boku widać więcej i można wiele wywnioskować.
Przeczytaj także na MamBiznes.pl
Komentarze
Choć na kursy, szkolenia (nawet z dziecin tobie odległych) analfabeci w korpo?
Myślę że na 100 korpoludk może jednemu się uda i to tylko na jakiś czas, to są ludzie tak skrzywieni emocjonalnie i umysłowo o zarozumiałości już nie wspomnę że każde zderzenie się na polu prywatnym z rzeczywistością oraz ich empatią pogrzebie ich nawet dobry pomysł, Nigdy nie pracowałem na etacie a mam już ponad trzydziestoletnie doświadczenia jak utrzymać się na swoim i jeszcze zgromadzić z niczego jakiś tam majątek, mogę tylko powiedzieć jak ci ludzie zachowują się chociażby do podmiotów z którymi mają do czynienia, tzn. np. zwykły menago od np ekspansji nie potrafi trzymać jakiegokolwiek przyzwoitego poziomu zachowania, mają tylko wyuczoną papkę socjotechniczną i myślą że wszystkie rozumy pozjadali. Większość tych korpoludków to dno same dno i nic tego nie zmieni nawet po odejściu na własny rachunek