Ranking kont firmowych Ranking kont osobistych

Jej pomysł na biznes pomaga korpoludkom. „Nikt nie zrozumie korpoludka lepiej niż drugi korpoludek”

Na tzw. warszawskim mordorze, czyli zagłębiu biurowym przy ul. Domaniewskiej zrodził się pomysł na biznes Justyny Szawłowskiej. Postanowiła wesprzeć pracowników tamtejszych korporacji, tworząc dedykowaną dla nich gazetę. – Naszym życiem jest korpo i dookoła tego życia mamy masę podobnych problemów, pomysłów i marzeń. Nikt nie zrozumie korpoludka lepiej niż drugi korpoludek – mówi Justyna Szawłowska, redaktor naczelna i założycielka gazety Korpo Voice.

Na zdjęciu Justyna Szawłowska

Bartłomiej Godziszewski: Początkowo była Pani związana z korporacją?

Justyna Szawłowska: Naturalnie bez związku z korporacją nie byłoby dziś KORPO VOICE. Moją matką korporacją była Polskapresse (dziś Polska Press Grupa), pracowałam tam jako Marketing Menadżer serwisu gratka.pl, czyli „robiłam internety”.

Skąd wziął się pomysł na biznes?

Z niechęci do pracy w korporacji. Już od pierwszego dnia kiedy wysiadłam z tramwaju na ul. Domaniewskiej wiedziałam , że to nie jest miejsce dla mnie. Potem było coraz gorzej. Nie nadawałam się do pracy w korporacji, gdzie w pewnym momencie dostawało się procedurę do procedury, procedurą poganianą. Rozumiem, że w dużych firmach, w których zatrudnia się ponad 100 czy 200 pracowników procedury są nieuniknione, jednak kiedy zamiast pracować nad kampaniami reklamowymi, wypełniałam kolejne formatki i druczki , a pomysły marketingowe, które miałam w głowie wdrażała w tym czasie sprawniej działająca konkurencja stwierdziłam, że … no właśnie. Mam te przypadłość, że mówię co myślę często nie oglądając się na konsekwencje. Jednym słowem szybko stałam się niewygodnym pracownikiem w mojej firmie. Wstawałam na spotkaniach i głośno mówiłam co mi na duszy leżało, to nie zawsze podobało się innym, którzy raczej przyjęli taktykę przytakiwania sobie nawzajem i tym samym trwania na ciepłych posadach. Ja byłam inna. Czy dziś bym tak walczyła? Nie wiem, może fakt, że miałam wtedy 28 lat, nie miałam dziecka ani kredytu hipotecznego dawał mi tę odwagę… teraz pewnie zastanowiłabym się dwa razy i może ugryzła w język czasem.

I wtedy postanowiłaś założyć gazetę?

Wtedy już wiedziałam, że chcę uciekać. Wiedziałam też, że nie chce wpaść z deszczu pod rynnę i trafić do kolejnej korporacji. Podczas urlopu macierzyńskiego dniami i nocami myślałam, za jaką branżę, by się wziąć i co własnego wymyślić.  Tylko wiesz jak to jest… Jak się na siłę chce to zazwyczaj nic nie wychodzi. Tak było też ze mną. Przez rok nic nie wpadło do głowy. Aż tu wreszcie … po powrocie z macierzyńskiego. Olśnienie! Pamiętam dzień, miesiąc, godzinę i temperaturę tego słonecznego, mroźnego marcowego poranka. Idąc do pracy pomiędzy drzwiami autobusu a dojściem do biurowca zauważyłam, że masa ulotkarzy wciska mi do ręki broszurki: nowe restauracje, salony kosmetyczne, sklepy itp. Z marketingowego punktu widzenia stwierdziłam, że słusznie … w końcu jestem całkiem atrakcyjnym potencjalnym klientem. Młodym, wykształconym, dobrze zarabiającym, lubiącym te pieniądze wydawać na dobra luksusowe itd. Pomyślałam, że takich jak ja jest blisko 80 000 w samym mokotowskim zagłębiu biurowym.

Myśl sama wpadła do głowy. Trzeba połączyć bardzo atrakcyjną grupę odbiorców z potencjalnymi reklamodawcami. Początkowy odruch … serwis internetowy, ale po 4 latach pracy w gratka.pl wiedziałam, że to ostra bitwa o „usera”. Druga myśl… bezpłatna gazeta. Szybka analiza kosztów, przychodów, inwestycji w pomysł i wiedziałam, że pomysł wypali. Do tego matka korporacja postanowiła pożegnać się ze mną, podpierając swoją decyzje fuzją firmy w tamtym czasie z dużym koncernem wydawniczym, przejęciem moich obowiązków przez inna osobę itd. Czyli po powrocie z macierzyńskiego zostałam na klasycznym lodzie. Fakt matka korporacja pożegnała się ładnie i w efekcie umowy za porozumieniem stron dziś nikt nie ma do nikogo o nic pretensji, a ja jestem im wręcz wdzięczna za to, bo gdyby nie fakt pożegnania,  pomysł z gazetą trafiłby do szuflady i leżałby tam do dziś. Pozostanie bez pracy zmobilizowało mnie do działania. Już w 3 miesiące później stałam na Domaniewskiej i patrzyłam jak pierwsze wydanie gazety trafia do rąk korpoludków.

Jak wyglądały początki tego biznesu?

Mimo że to już 4 lata „na swoim” cały czas mam wrażenie, że jestem na początku.

To przejście pomiędzy dwoma światami. Światem korporacji i ciepłego etatu, gdzie pensja wpływa terminowo na konto, jeśli jest się chorym idzie się na L4 , a wypełniając wniosek o urlop ma się pewność ze można wyjechać, a twoje obowiązki na ten czas przejmie ktoś inny. Własny biznes to inna para kaloszy. Dziś już to wiem. Teraz wiem o co chodzi w powiedzeniu „posiadający własny biznes pracuje 24 godzinę na dobę”. Potwierdzam, tak jest.  Wpadłam w wir pracy, na początku właściwie wszystko robiłam sama (syndrom „Zosi samosi” jest u mnie mocny). Czułam, że gazeta to moje dziecko i nikt inny lepiej o nie zadba niż ja sama.  Także od dystrybucji, przez dobór artykułów, szukanie reklamodawców, pakowanie listów do wysyłki, stanie w kolejce na poczcie, wystawianie faktur, uczenie się na temat www, serwerów, html, programów do wysyłki mailingów – wszystko robiłam sama. Do tego to, co robię to mój żywioł. Media to uzależniająca praca. Media są w pewnym stopniu „sexy”. Tu cały czas coś się dzieje, mając własną gazetę mam nieograniczoną decyzyjność i wreszcie mogę się realizować wymyślając dla swoich klientów komunikacje marketingowe często ciekawsze niż robią to ich agencje reklamowe. To ma niestety i wady. Zamiast pracować mniej i mieć czas dla syna, wpadłam w wir pracy. To, że gazeta została bardzo dobrze przyjęta przez czytelników spowodowało lawinę zapytań o współpracę reklamową i z drugiej strony odzew od korpoludków… pracownicy korporacji  z całej Polski podchwytując przesłanie KORPO VOICE zaczęli pytać o możliwości pisania do gazety pod pseudonimami felietonów opisujących korpoabsurdy dnia codziennego. W ciągu 4 lat z 5 000 egzemplarzy i dystrybucji tylko na Mokotowie gazeta Korpo Voice jest dostępna w nakładzie 60 000 w Warszawie, Krakowie, Gdańsku i Wrocławiu. Ale aby tak było… nie ukrywam, że trzeba było zakasać rękawy i ciężko pracować.  Tylko ja nie czułam, że to praca – tak mnie to kręciło. To we własnym biznesie, który robi się z pasji jest najpiękniejsze i tego nie oddadzą żadne słowa. Nie umiem ci tego opisać. Trzeba spróbować samemu.

Czy praca w korporacji jest aż tak zła?

Pewnie, że nie. Czasem jestem zapraszana do telewizji śniadaniowych, gdzie obok mnie zapraszani są psychologowie biznesu i podobnie jak oni twierdzę, że korporacje nie są takie złe. Po prostu nie wszyscy ludzie nadają się do pracy w nich. Tak było ze mną. Taka jestem i raczej kto mnie zna wie, że się nie zmienię. Już po pierwszych dwóch wydaniach gazety spuściłam z tonu hejtowania korporacji. Okazało się bowiem, że jest masa ludzi, którzy lubią pracować w korpo. Pomyślmy o wszystkich młodych osobach z małych miejscowości gdzieś w Polsce. Kształcą się latami dojeżdżając po 100 km na studia, rodzice inwestują w drogie kurs języka itd. … aby…aby właśnie po latach dotrzeć do dużego miasta i znaleźć dobrze płatną i stabilną pracę. Dla tych ludzi to spełnienie marzeń. Nie każdy ma też żyłkę przedsiębiorcy po rodzicach i niewyparzoną buzie jak ja. Korporacje dają doświadczenie, dają kontakty, dzięki którym prowadzenie własnego biznesu potem jest łatwiejsze. I na przełomie 4 lat prowadzenia gazety i obserwowania korporacji z boku z radością powiem, że korporacje w Polsce się zmieniają. Uwaga… na lepsze w moim odczuciu. Menadżerowie, dyrektorzy, działy HR to coraz częściej właściwe osoby na właściwych stanowiskach, dla których wyścig szczurów nie liczy się. Chcą tworzyć przyjazne środowiska pracy i pracowników traktować jak partnerów biznesowych, a nie trybiki w fabryce. Takim firmom kibicuje, do takiej firmy byłabym skłonna wrócić do pracy i o takich firmach staram się pisać w gazecie.

Wiem, że dużą rolę w tym procesie poprawy postrzegania korporacji odgrywa KORPO VOICE. To, że na łamach gazety menadżerowie z różnych firm i branż mogą opisywać swoje doświadczenia, porażki, sukcesy  sprawia, że coś, co np. na własnej skórze wprowadziła np. menadżerka z Krakowa (pisząca pod pseudonimem” Liderka po przejściach”) po przeczytaniu w gazecie może wprowadzić dyrektor z Warszawy. Ania, o której mówię podzieliła się ostatnio opowieścią jaka dała możliwość swojemu zespołowi pracy z domu tzw. home office. Czyli dobra nad dobrami, o które walczy w swojej firmie nie jeden pracownik. Opowiedziała o tym jak się wahała, powiedziała, że pierwsze 6 miesięcy nie było łatwo kontrolować pracowników, ale powiedziała też, że dziś po 12 miesiącach ma bardziej zgrany i zaufany zespół, zero rotacji i lepsze wyniki sprzedażowe.

A dla mnie chwilą szczęścia jest mail, który otrzymują po wydaniu i opublikowaniu takiego felietonu, od dyrektora z jednej z warszawskich korporacji, który dziękuje nam za ten artykuł i postanawia wdrożyć to u siebie. Tak, gazeta KORPO VOICE i piszący do niej korpodziennikarze zmieniają świat! Zmieniają korporacje w Polsce. Wyhamowujemy wyścig szczurów, bo… bo ileż można biegać w tych kołowrotkach J  Dlatego kocham tak to co robię. To nie chodzi tylko o pieniądze i biznes. Robię coś więcej.

Kim są czytelnicy „Korpo Voice”?

Pracownicy największych korporacji działających w Polsce. Porównuję naszą korpospołeczność do mieszkańców tego samego miasta. Zwróć uwagę, że każda mniejsza miejscowość ma swoją regionalna gazetę. Jest w niej publikowana zazwyczaj cała masa informacji z różnych dziedzin życia, ale dotycząca tych samym ludzi. Naszym miastem, naszym życiem jest korpo i dookoła tego życia mamy masę podobnych problemów, pomysłów i marzeń. Nikt nie zrozumie korpoludka lepiej niż drugi korpoludek. I nie jest ważne tu, z jakiego miasta jesteś , ani ile masz lat, bo za pięknymi szklanymi szybami biurowców każdy z nas jedzie na tym samym wózku.

 

Fot. materiały prasowe

Gazeta odniosła niemały sukces? Co o tym mogło zadecydować?

Właśnie wiarygodność, o której mówię. To, że KORPO VOICE wydają prawdziwi korpodziennikarze,  a nie jakieś wielkie wydawnictwo traktujące gazetę jak nośnik reklamowy i maszynkę do zarabiania pieniędzy. Dbam o to by gazeta nie stała się ulotką reklamową, dbam o unikalne treści o tworzenie naprawdę interesującego kontentu. Myślę, że do sukcesu gazety przyczyniło się również to, że postawiłam na wersję papierową. Okazuje się, że my pracownicy korporacji wlepiający swój wzrok po 10 godzin dziennie w laptopy potrzebujemy chwile zwolnić. Potrzebujemy wziąć do ręki papier gdzie nie migoczą nam banery reklamowe i znajdujemy interesujące nas treści. Możemy zatrzymać się rano przy kawie, zwolnić, chwilę pośmiać czy mieć moment refleksji nad otaczającym nas korpoświatem. Jesteśmy młodzi, ambitni, często zagubieni… albo zagonieni w codziennych obowiązkach. Miło jest raz w miesiącu przez chwilę zdać sobie sprawię, że nie jesteśmy w tym osamotnieni. Przeczytać perypetie z felietonów korpomamy, korpotaty, liderki po przejściach. Przeczytać korpohoroskop czy poznać historie w sekcji „Uciekinier z korpo” kolejnego korpoludka, który zdecydował się odejść od matki korporacji i odpalić swój biznes. Bardzo istotnym elementem sukcesu jest też to, że KROPO VOICE jest gazetą bezpłatną. Coraz rzadziej kupujemy płatne tytuły jednak fakt, że nasza gazeta rozdawana jest bezpłatnie bezpośrednio przed wejściami do największych biurowców sprawia , ze cały nakład gazety w każdym z miast znika jednego dnia i to w niecałe 4 godziny porannego szczytu kiedy wszyscy idą do pracy. Ogromną dla mnie radością jest, że te wszystkie elementy sprawiają, iż reklamodawców gazecie przybywa z każdym wydaniem. Współpracują z nami największe Polskie marki, jak również te międzynarodowe. Dla mnie marketera to wielka duma stworzyć tytuł, który uwzględniany jest w naprawdę dużych kampaniach marketingowych w tym kraju. Kiedyś marzyłam, by pracować w dziale marketingu tych firm, dziś to te firmy przysyłają do mnie zapytania o ofertę reklamową. Jestem z tego dumna.

Czy przypadkiem Twoja firma niedługo sama zamieni się w „małą korporację”, wracając tym samym do tego od czego uciekłaś?

I tu mnie masz. Jak mówiłam mam mocno rozwinięty syndrom „Zosi samosi”, bardzo dużo rzeczy w gazecie robię sama. Jednak muszę zacząć delegować zadania i zatrudniać ludzi. Nie dam rady już wszystkiego sama robić. Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, kiedy zaczęłam coraz mniej czasu spędzać z dzieckiem. Ocknęłam się, że celem własnego biznesu i ucieczki z korpo miało być większe poświęcenie czasu dziecku i rodzinie. Tymczasem gazeta mnie pochłonęła. Dlatego wdrożyłam ostatnio deadliny, targety. Dojrzałam do wdrożenia systemu crm w gazecie, programu do wystawiania faktur i wiele innych narzędzi które … które na początku pachną korporacją z czasem jednak wiem, że wdrożenie ich to konieczność, aby móc dalej  sprawnie rozwijać gazetę i realizować kolejne pomysły.

Prowadzisz ciekawy biznes i chciałbyś o tym opowiedzieć? Napisz na [email protected]. Opiszemy Twoją historię!

Jakie masz rady dla osób, która teraz pracują w korporacji, ale w głowie pojawia się im pomysł przejścia na własne?

Nie odkładać tych pomysłów do szuflady. Realizować je i być odważnymi. Jesteśmy naprawdę wykształconymi, pomysłowymi młodymi ludźmi i takich trzeba Polsce. W naszym kraju naprawdę można robić biznesy trzeba tylko zmienić nasze myślenie. Być otwartym na ludzi, nie narzekać, liczyć się z ciążka pracą, ale wierzyć, że to z czasem zaowocuje. Pamiętam jak jakiś czas temu dostałam na skrzynkę redakcyjną maila od czytelnika. Napisał, że od lat czyta Korpo Voice i zazwyczaj robił to w pracowniczej kantynie podczas lunchu … a dziś .. Dziś chce mi napisać, że mi dziękuje, że dzięki mojej historii otworzył własny biznes i dziś czyta KORPO VOICE  już w swoim własnym biurze. Napisał, że nie jest lekko, ale bardzo się cieszy, że to zrobił. Czytałam tego maila i naprawdę miałam łzy w oczach, tak samo zresztą jak teraz odpowiadając na to pytanie. Dla mnie samej takie wywiady jak ten to chwila refleksji nad gazetą i tym, co robię w życiu. Mam okazję chwilkę spojrzeć z boku na gazetę i to, czym się stała dla innych korpoludków.

Czy gdybyś mogła cofnąć czas, również podjęłabyś taką decyzję o założeniu własnego biznesu?

Na pewno tak. Ja to mam we krwi. Uwielbiam tę niezależność, ten power, który mnie napędza do działania z każdym nowym wydaniem gazety. Każdy dzień to nowe wyzwania, nowe znajomości nowe nieograniczone pola do działania. Dziś jednak bym to zrobiła mądrzej. Jako laik odchodzący z korpo i na hura uruchamiający pierwszą działalność popełniłam masę formalnych błędów, zaufałam niewłaściwym ludziom (byłym wspólnikom). To zrodziło masę problemów, a o to wszystko można było zadbać, przewidzieć, skonsultować z prawnikiem, odwiedzić w porę urząd patentowi itd. Dziś jestem mądrzejsza o wiele doświadczeń. I żeby było jasne… nie wykluczam, że kiedyś przyjdzie pora  powrotu na etat …  jestem realistką, zakładam również złe scenariusze (taka już jestem), że gazeta kiedyś przestanie iść. Tylko teraz już wiem, również jak wybrać korporację, na co zwrócić uwagę przy wyborze pracodawcy,  o co dopytać. Tego wszystkiego nauczyłam się na własnych błędach i to daje mi dużą moc. Tak, bywa czasem, że tęsknie za korpo, ale zaraz potem staje przed lustrem odkręcam zimną wodę i mówię sobie „no way”. Nie ma nic lepszego niż własny biznes, trzeba go tylko dzielnie umieć unieść.

Przeczytaj także na MamBiznes.pl

Administratorem Twoich danych jest Bonnier Business (Polska) sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Twoje dane będą przetwarzane w celu zamieszczenia komentarza oraz wymiany zdań, co stanowi prawnie uzasadniony interes Administratora polegający na umożliwieniu użytkownikom wymiany opinii naszym użytkownikom (podstawa prawna: art. 6 ust. 1 lit. f RODO). Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne w celu zamieszczenia komentarza. Dalsze informacje nt. przetwarzania danych oraz przysługujących Ci praw znajdziesz w Polityce Prywatności.
Grzegorz 8 kwi 2019 (12:39)

Kawe ze sloika pijesz?