Matka i córka sprzedają własne książki dla dzieci
Pomysł na biznes Ewy i Marty Dahlig powstał w wyniku zwykłej rozmowy. To właśnie wtedy, matka z córką postanowiły, że zajmą się tworzeniem książek dla dzieci w wieku przedszkolnym. Czas pokazał, że była to słuszna decyzja. „W ciągu niecałych 10 tygodni od startu sprzedałyśmy ponad pół tysiąca książek w dwóch wersjach językowych, całkowicie przez nasz sklep internetowy. Poza Polską trafiły też do odbiorców w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Niemczech i Australii. To obiecujący start, ale dopiero początek naszej biznesowej drogi” – mówi Marta Dahlig, współtwórczyni książek Tumilu.

Marta Dahlig i Ewa Dahlig
Bartłomiej Godziszewski: Na samym początku, powiedzcie skąd wziął się taki pomysł na biznes?
Marta Dahlig: Pierwszy zalążek pomysłu, który przerodził się w obecne Tumilu, pojawił się trzy lata temu w czasie spontanicznej rozmowy z koleżankami z pracy. Wymyśliłyśmy produkt dla dzieci, który będzie rozwijał ich empatię i wspomagał rozwój emocjonalny, a książki miały być jedynie jego częścią. Mijały miesiące, skład osobowy się zmienił — z kilkuosobowej grupy osób zaangażowanych na polu bitwy zostałam ja i moja mama. Jako że mama pisze, a ja od wielu lat zajmuję się grafiką pomysł, by skoncentrować się (przynajmniej na starcie), na samych książkach dla dzieci był dla nas zupełnie naturalny. Nasza relacja zawsze była bardzo partnerska — chciałyśmy zrobić coś razem, co bazuje na naszych silnych stronach i pasjach, a jednocześnie wiąże się z realizacją misji, która jest nam obydwu bardzo bliska.
Jak wyglądały początki?
Ewa Dahlig: Jeżeli chodzi o teksty, to na początku wszystko wydawało mi się proste, bo przecież to tylko książeczki dla dzieci, żadna filozofia, nie takie rzeczy się pisało. Wymyślałam zatem tak, jak mi w duszy zagrało. „Schody” pojawiły się wtedy, gdy ten wytwór spontanicznej twórczości został skonfrontowany z wymogami rynku wydawniczego, którego personifikacją jest dla nas nasza amerykańska redaktorka, z wieloletnim doświadczeniem w branży edytorskiej. Dopiero ona uświadomiła mi, że tzw. „picture book” jest odrębną kategorią literacką, podlegającą określonym regułom. Tekst trzeba było zatem zmienić. Była to niespodziewana lekcja, która jednak — sumiennie odrobiona — ogromnie ułatwiła mi pisanie kolejnych opowieści.
Marta Dahlig: Nie tylko pisanie Mamy przeszło wielką metamorfozę. W ciągu ostatnich trzech lat naszą pierwszą książkę narysowałam cztery razy. Godziny spędzone na rysowaniu mogę już liczyć w tysiącach. Pierwsze wersje były, patrząc z perspektywy czasu, dość nieudolne. Dopiero z kolejnymi iteracjami, zbierając i wprowadzając uwagi zaprzyjaźnionych mam i naszej redaktorki, ilustracje nabrały obecnego kształtu.
Natomiast do formalnego uruchomienia biznesu nie potrzebowałyśmy rozbiegu — wiedziałyśmy, czym ma być nasza marka — jakie wartości na reprezentować, jak ma wyglądać i jak się komunikować. Kiedy miałyśmy już gotowy produkt, sam start biznesu poszedł błyskawicznie.. Od chwili wyboru formy prawnej do otwarcia strony i sklepu wraz z całym systemem logistyki, minęły zaledwie trzy miesiące.

Fot. materiały prasowe
Jak to jest, gdy biznes prowadzi matka z córką?
Ewa Dahlig: Moim zdaniem zarówno to, że każda z nas ma swój „rewir”, jak i to, że łączy nas relacja najbliższa z możliwych, powoduje, że nie ma między nami rywalizacji o pozycję, przywództwo, nie ma prób stawiania na swoim. Wzajemnie się słuchamy, wspieramy i nawzajem sobie podpowiadamy. Ja od razu przyjęłam, że głównodowodzącą jest Marta, z jej przygotowaniem i doświadczeniem marketingowym. No i przecież to właśnie ona zainicjowała to nasze wspólne działanie. W zasadzie „biznes” prowadzi Marta przy wsparciu męża — ja jestem jedynie współtwórczynią produktu, bo choć moje zaangażowanie jest bardzo duże, to jednak sprowadza się głównie do wsparcia emocjonalnego.
Marta Dahlig: Tumilu to inicjatywa całkowicie rodzinna. Tak naprawdę rozwijamy ją w trójkę — ja, moja mama i mój mąż, Mariusz. Za tworzenie książek odpowiadam ja i moja mama, natomiast biznes prowadzę przy dużym wsparciu Mariusza.
Jako osoba odpowiedzialna za wszystkie działania strategiczne i operacyjne, jestem narażona na dwa główne ryzyka: nadmierny stres i zamykanie się w sferze komfortu. I tutaj wchodzą Oni: moja Mama, która daje mi bezwarunkowe wsparcie powtarzając: „no coś Ty, na pewno Ci się uda” oraz Mariusz, który dosłownie co wieczór podsuwa mi różne pomysły ( „A myślałaś o tym, by spróbować…”). Każde z naszej trójki ma swoją określoną rolę i każda z tych ról jest niezastąpiona.
Skąd czerpiecie inspiracje, tworząc książki dla dzieci?
Ewa Dahlig: Dla mnie inspiracją są wspomnienia moich własnych emocji, przygód i przeżyć z dzieciństwa, które na szczęście dość dobrze pamiętam. Do tego dochodzą obserwacje przedszkolnych zachowań i problemów mojej córki, a obecnie także dwojga jej dzieci. Każda książeczka ma głównego bohatera i ja staję się, w momencie pisania, tym właśnie dzieckiem. Staram się myśleć jak — powiedzmy — czterolatek. Piszę historyjkę i pokazuję ją Marcie, która najpierw się cieszy i chwali, ale zaraz potem zaczyna delikatnie sugerować zmiany. Czasami wynikają one z tego, że coś jej się nie bardzo podoba, a czasami z chęci takiego przemodelowania jakiegoś fragmentu, aby można go było bardziej atrakcyjnie pokazać na ilustracjach. Tak więc tekst, choć taki niby prościutki, przechodzi w rzeczywistości bardzo wiele przeobrażeń, a forma finalna okazuje się dość odległa od tego, co było na początku. Zawsze jednak mamy przekonanie, że te zmiany wychodzą książeczkom na dobre.
Marta Dahlig: Mnie inspiruje tekst Mamy 🙂
Faktycznie czasem zdarza mi się prosić Mamę o dodanie lub zmianę jakiejś sceny z uwagi na rysunki. Na ogół przy pierwszym czytaniu skryptu od razu „wiem” jak powinna wyglądać dana ilustracja. Nie szukam więc inspiracji na zewnątrz, lecz wydobywam to, co tkwi już gdzieś z tyłu mojej głowy. A na dobre lub złe, gdy już jakąś scenę „zobaczę”, bardzo trudno jest mnie przekonać do zmiany.
Jak wiele książek trafiło już do dzieci? Czy sprzedajecie również poza granicami kraju?
Marta Dahlig: W ciągu niecałych 10 tygodni od startu sprzedałyśmy ponad pół tysiąca książek, całkowicie przez nasz sklep internetowy. Jesteśmy dumne z tego wyniku. Być może z punktu widzenia wielkich wydawnictw jest on nieznaczny, jest to jednak wynik, który uzyskaliśmy własnymi siłami startując dosłownie od zera i wchodząc na bardzo rozwinięty i konkurencyjny już rynek. W pierwszym okresie rozwijaliśmy się bez znajomości bloggerów książkowych, bez wsparcia platform promocji. Po tym krótkim czasie mamy za sobą już kilkanaście profesjonalnych recenzji, w tym jedną w telewizji.
Zainteresowanie projektem i naszymi książkami jest duże. Książki przetłumaczyłyśmy na język angielski i sprzedajemy je również za granicą. Do tej pory znalazły już one swoich odbiorców w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Niemczech i Australii. Nie ukrywamy jednak, że na obecnym bardzo wczesnym etapie rozwoju naszym priorytetem jest Polska.

Fot. materiały prasowe
Zbliża się okres świąteczny. To chyba dla was gorący czas?
Marta Dahlig: Bardzo! Od paru tygodni w sklepie mamy prawdziwe szaleństwo, przez co większość czasu spędzamy obecnie na obsłudze zleceń, odpowiadaniu na maile, koordynowaniu logistyki itd. Myślę, że jednym z największych wyzwań każdego nowego biznesu jest zainteresowanie innych tym, co się robi. To entuzjastyczne przyjęcie i pozytywne opinie recenzentów, rodziców (i ich dzieci) dają nam powód i motywację, by działać dalej… i na pewno nie będziemy z tego powodu narzekać!
Jakie macie dalsze plany na przyszłość?
Marta Dahlig: Plan na najbliższe miesiące to przede wszystkim wydanie trzeciej książki. Dostaję codziennie przynajmniej jedno pytanie, kiedy pojawi się więcej opowieści z Doliny Tumilu. A o tym, że pojawi się trzecia część, śledzący naszą www i fejsbukowy profil wiedzą już od kilku miesięcy. Wydanie trzeciej bajki planujemy na przełom marca i kwietnia 2020. Drugi aspekt, którym teraz intensywnie się zajmujemy to dystrybucja. Rozpoczynamy współpracę z księgarniami i sklepami internetowymi, by nasze książki miały szansę trafić do szerszego grona odbiorców.
Druga połowa 2020 to z kolei czwarta opowieść Tumilu, a także (mam nadzieję) rozszerzenie działalności poza same książki. Mam pomysły na kilka produktów, które wspaniale wpisują się w filozofię marki, a których, póki co na rynku polskim jeszcze nie ma. Planów jest bardzo wiele i zamierzamy kolejno je realizować.
Przeczytaj także na MamBiznes.pl
MamBiznes.pl
35 500 obserwujących
+ Zaobserwuj nas-
Polska branża medtech rośnie w siłę. Rodzime start-upy zaczynają z sukcesami podbijać zagraniczne rynki
-
Polacy odkrywają nowy wymiar holografii
-
Jak zaprojektować endorfiny? Ich designerskie projekty podbijają serca fanów nowoczesnych technologii
-
Własny prąd z wiatru? Naukowcy ze Śląska wymyślili małe przydomowe turbiny wiatrowe
Wspaniała inicjatywa, gratulacje dziewczyny, trzymam kciuki!