Ranking kont firmowych Ranking kont osobistych

Czy Niemcy opuszczą strefę euro?

2010-12-01 Krzysztof Kolany – Bankier.pl

Niektórzy twierdzą, że unia monetarna była ceną, jakiej zażądała Francja za zgodę na zjednoczenie Niemiec. Choć fundamenty euro opierały się na niemieckiej marce, to po 12 latach wspólnotowa waluta bardziej przypomina grecką drachmę czy portugalskie escudo. A to przyzwyczajonym do solidnego pieniądza Niemcom zaczyna się coraz mniej podobać.

Unia monetarna niesie ze sobą wiele korzyści, lecz zarazem wiążą się z nią istotne koszty. Do pierwszych należy wymienić wzrost obrotów handlowych wynikających z eliminacji ryzyka kursowego i kosztów transakcyjnych związanych z wymianą walut. Łatwiejsza porównywalność cen oraz wspólny pieniądz służą też konsumentom. Swobodny przepływ kapitału promuje inwestycje w słabiej rozwiniętych krajach, choć czasem bezzasadnie zaniża koszty pożyczania pieniędzy na tzw. peryferiach unii. Euro wyeliminowało też jeden z koszmarów jednoczącej się Europy, jakim były nieuczciwe dla partnerów handlowych dewaluacje walut krajów (w czym specjalizowali się Włosi).

Tyle że z Europejską Unią Walutową wiążą się coraz wyższe koszty. Polityka monetarna EBC okazała się nadmiernie ekspansywna dla takich krajów jak Irlandia, Grecja, Hiszpania czy Portugalia. Włosi narzekali na jej przesadną restrykcyjność, a dla Słoweńców była zbyt łagodna i prowadziła do niepożądanie wysokiej inflacji. Lecz w obliczu upadku Grecji i Irlandii te wszystkie pośrednie koszty bledną wobec wymiernych obciążeń fiskalnych dla podatników niemieckich, francuskich czy holenderskich. Opiewający na 110 miliardów euro „pakiet pomocowy” dla Grecji kosztował niemieckich podatników 22,4 mld €. Wydatki na Irlandię dołożą do tego jakieś 12 miliardów, a ewentualne dofinansowanie Portugalii to kolejne 15 miliardów. W sumie Niemcy zobowiązały się do wyłożenia 120 mld euro na Europejski Fundusz Stabilności Finansowej. Nawet dla największej gospodarki strefy euro jest to kwota niebagatelna, stanowiąca 5% niemieckiego PKB.

 

To są koszty, które Berlin godzi się ponosić w zamian za utrzymanie unii monetarnej sprzyjającej niemieckim eksporterom. Dzięki temu, że Włochy, Grecja czy Portugalia nie mogą zdewaluować waluty, koncernom znad Renu opłaca się sprzedawać tam swoje produkty, dzięki czemu PKB naszego zachodniego sąsiada rośnie w najszybszym (czyli 3,9% rdr przez dwa ostatnie kwartały) tempie od czasu zjednoczenia kraju. W 2009 roku niemieckie przedsiębiorstwa sprzedały za granicą towary o łącznej wartości 803,2 mld euro, z czego ponad 60% trafiło do krajów Unii Europejskiej.

Tyle że bilans kosztów i korzyści dla Niemców zmierza do zera. W pewnym momencie niemieckiego podatnika nie będzie się dało przekonać, że wydawanie kolejnych dziesiątków miliardów euro na zapłacenie długów innego państwa (na przykład Hiszpanii) leży w jego interesie. Już teraz udziału w euro-pomocy dla Grecji odmówiła Słowacja. Ostro protestują także a władze Austrii i Finlandii, które własne budżety trzymają w ryzach i nie mają ochoty pokrywać rachunków za rozrzutnych Południowców. W pewnym momencie do tego samego wniosku mogą dojść Niemcy, to oznaczałoby faktyczny koniec unii walutowej w Europie. Możliwym scenariuszem jest zarówno podział eurolandu na dwie strefy walutowe jak i powrót do walut narodowych.

Perspektywa opuszczenia strefy euro i powrotu do marki jest dla Niemców potrójnie kusząca. Po pierwsze, nie musieliby płacić za długi Greków, Włochów czy Hiszpanów. Po drugie, ich własne zadłużenia (niebagatelna kwota 1,76 biliona euro) nadal wyrażone byłoby w euro, które bez niemieckiego pancerza zaczęłoby dramatycznie tracić na wartości. I po trzecie, Bundesbank mógłby swobodnie kształtować politykę pieniężną w taki sposób, aby zapewnić niską inflację i rosnącą siłę nabywczą marki względem innych walut świata. Czyli coś, czym Niemcy szczycili się przez całą drugą połowę XX wieku.

Na razie Niemcy zaciskają zęby, ale posłusznie płacą za każdy europejski bailout. Ale gdy na szali zostanie położona Hiszpania, cierpliwość naszych zachodnich sąsiadów może się skończyć. Choć kanclerz Merkel pewnie nie chciałaby zostać zapamiętana jak grabarz euro, to może zechcieć przejść do historii jako restaurator niemieckiej marki.

Krzysztof Kolany
Analityk Bankier.pl

 

Administratorem Twoich danych jest Bonnier Business (Polska) sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Twoje dane będą przetwarzane w celu zamieszczenia komentarza oraz wymiany zdań, co stanowi prawnie uzasadniony interes Administratora polegający na umożliwieniu użytkownikom wymiany opinii naszym użytkownikom (podstawa prawna: art. 6 ust. 1 lit. f RODO). Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne w celu zamieszczenia komentarza. Dalsze informacje nt. przetwarzania danych oraz przysługujących Ci praw znajdziesz w Polityce Prywatności.