Ranking kont firmowych Ranking kont osobistych

Dlaczego jesteśmy biedni?

2014-07-17 Bankier.pl

Polacy są jednym z najbiedniejszych narodów w Europie. Przeciętna wartość zgromadzonych aktywów przez Polaków wynosi 60 tys. zł – tak wynika z raportu przygotowanego przez Credit Suisse. Jesteśmy 20 razy biedniejsi od Szwajcarów i czterokrotnie biedniejsi od Greków. W tej sytuacji zasadne jest pytanie, kiedy będziemy bogaci?

Według raportu Global Wealth Databook 2013 wartość majątku przeciętnego Polaka to 20,8 tys. dolarów, czyli nieco ponad 60 tys. zł. Przeciętny Grek posiada majątek o wartości ok. 250 tys. zł, a Szwajcar – 1,2 mln zł. Raport jest interesujący z dwóch względów. Metodologia raportu nie pozwala na włączanie długu do majątku.

Zatem jeśli ktoś posiada mieszkanie na kredyt, to nie będzie to aktywo, które zaliczy się do jego stanu posiadania. Druga i chyba ważniejsza kwestia – najbogatsze społeczeństwa to te, które od wieków gromadzą swój majątek i szczęśliwie udało im się uniknąć grabieży i destrukcji komunizmu. Polska podczas II wojny światowej została doszczętnie zrujnowana.

Dlaczego jesteśmy biedni?

Polska od ponad stu lat jest „w budowie”. Dotknęły nas rozbiory, powstania czy lokalne wojenki, które w mniejszym lub większym stopniu niszczyły majątek narodowy. Później mieliśmy I wojnę światową, w trakcie której przez tereny obecnej Polski przechodziły armie, grabiąc wszystko dookoła. Z różnych szacunków wynika, że w trakcie I wojny światowej utracono ok. 30% majątku narodowego zgromadzonego na 90% terytorium II Rzeczpospolitej. W latach 1914-20 życie straciło ok. 1 mln ludzi. Wiele miast, np. Kalisz czy Gorlice, zostały praktycznie zrównane z ziemią. Skutki I wojny często są pomijane przez ekonomistów – tragedia II wojny jest nam po prostu bliższa. Niemniej władze II RP wcale nie miały łatwiejszego zadania po I wojnie niż władze PRL-u po drugiej.

II RP była raczkującym niepodległym państwem – pełnym problemów wynikających ze zróżnicowania w dochodach i rozwoju gospodarczym, a także istnienia zarówno wrogów zewnętrznych jak i wewnętrznych o silnych aspiracjach separatystycznych. W pewnym sensie nieudolność władz w radzeniu sobie z tymi problemami doprowadziła do tragedii z 1939 roku. Niemniej, obiektywnie trudno powiedzieć, czy takiego obrotu sprawy nie dało się uniknąć. Raczej nie, co nie dotyczy miłośników historical fiction, którzy święcie wierzą, że kilka decyzji dyplomatycznych uchroniłoby nas przed tragedią. Od niej uchronić mogła nas tylko silna gospodarka i armia – a tej nie mieliśmy.

635 mld zł strat w 6 lat

W 1945 roku straty majątkowe Polski szacowano na poziomie 16 mld dolarów, dzisiaj miałyby one wartość ok. 209 mld dolarów, czyli ponad 635 mld zł. To 40% obecnego PKB Polski. Bezpowrotnie stracono 2/5 dóbr kultury. Dzieła sztuki zamieniono na socjalistyczne plakaty nawołujące do cięższej pracy przy odtwarzaniu majątku. Kosztem odtwarzania tego, co utracone, były inwestycje w rozwój. Gdy u nas trzeba było odbudować szkołę, w USA stawiano kolejny uniwersytet. Do dzisiaj na ścianach wielu kamienic polskich miast widać ślady pozostawione przez niemieckiego i radzieckiego okupanta – pewne blizny pozostaną chyba na zawsze.

Do tego dochodzą niewyobrażalne straty w ludziach – ponad 6 mln obywateli, w tym praktycznie całej inteligencji, czyli osób, które posiadały wiedzę i umiejętności do tego, by najefektywniej alokować środki finansowe. Prawda jest taka, że do dzisiaj nie możemy się otrząsnąć z rozmiarów tej tragedii. Dodając do tego 45 lat PRL-u, który chociaż osiągnął kilka sukcesów w rozwoju społeczno-gospodarczym, to mimo wszystko działał w systemie, który nie miał szans dorównać o wiele bardziej wydajnym gospodarkom kapitalistycznym. W efekcie przeciętny Polak w 1989 roku zarabiał 50 dolarów miesięcznie. Słowem, cały naród – w sensie makroekonomicznym – żył w nędzy. Nawet rządy czarnych pułkowników w Grecji nie były tak drastyczne w skutkach, co praktyczne zamrożenie polskiej gospodarki w okresie PRL-u.

 

PRL wykreował dług społeczny

Koniecznie należy wspomnieć o niekorzystnej wymianie handlowej między Polską a ZSRR, który w zamian za to, że Amerykanie wycelowali w nas cały arsenał nuklearny, „łaskawie” pozwalał nam sprzedać sobie praktycznie za bezcen polskie surowce i inne lepiej przetworzone produkty polskiej gospodarki. W takich warunkach nie można mówić o systematycznej akumulacji kapitału, skoro w praktyce prawie nikt nic nie miał, a ci – których można by uznać za bogatszych – wypadali blado w porównaniu z zachodnimi odpowiednikami.

Nieefektywność gospodarki obciążył rozbuchany socjalizm, który nadawał dziesiątkom grup zawodowym i społecznym różnego typu przywileje, m.in. emerytalne. Za emerytów, którzy przepracowali raptem 25 lat i uzyskali prawo do wysokich świadczeń, płacić będziemy jeszcze przez dobrych kilka dekad. Zamiast zarabiać dla siebie, całe pokolenia Polaków muszą spłacać długi socjalizmu (który z kolei musiał odbudowywać zrujnowany przez Niemców i Stalina kraj).

Kolejne lata upłynęły na często nieudolnych próbach przestawienia gospodarki z centralnie planowanej na kapitalistyczną. Nie wszystkie owoce tej przemiany należy uznać za sukces – upadek dotąd istotnych dla przemysłu przedsiębiorstw, skokowy wzrost bezrobocia, wielka emigracja. Dlaczego nie bogacimy się pomimo wzrostu dochodów?

W zestawieniu przygotowanym przez Credit Suisse lepiej wypadają od nas nie tylko Niemcy, Szwajcarzy i Grecy, ale również Czesi. Nic w tym dziwnego – kraj ten nie był tak mocno zniszczony jak Polska. Wcześniej również należał do grona silnie uprzemysłowionych. Komunizm wyrządził tu wiele szkód, ale pragmatyczni Czesi spokojnie powrócili do normalności z sukcesem wykorzystując swoje atuty m.in. silne powiązanie z gospodarką niemiecką.

To, że jesteśmy biedniejsi i mamy mniejszy majątek, jest oczywiste. Otwarte pozostaje pytanie kiedy w końcu będziemy bogaci. Biorąc pod uwagę metodologię raportu, nie liczy się obecnie osiągany dochód, ale wartość zakumulowanego kapitału. Przeciętna polska pensja stanowi 33% niemieckiej. Chociaż w teorii jesteśmy dużo tańszym krajem, to z uwagi na duży udział konsumpcji i bieżących opłat w wydatkach gospodarstw domowych – mamy niewielkie możliwości do oszczędzania środków, które przeznaczylibyśmy na aktywa trwałe np. zakup mieszkań bez udziału kredytów bankowych.

To sprawia, że szanse na wzbogacenie się przede wszystkim są zależne od wzrostu wynagrodzeń przy jednoczesnym zmniejszeniu się udziału bieżącej konsumpcji w wydatkach. Wydaje się to oczywiste, ale wcale tak nie jest. Otóż, mierząc bogactwo danego społeczeństwa, wycenia się wartość jego majątku na podstawie uśrednionych cen rynkowych. Krótko mówiąc – mieszkanie w Zurychu jest dużo droższe niż apartament w Krakowie. Dlatego krakus z apartamentem będzie biedniejszy niż mieszkaniec Zurychu posiadający „normalne mieszkanie”.

W teorii społeczeństwo mogłoby się statystycznie znacznie wzbogacić, gdyby wartość rynkowa zgromadzonych dóbr wzrosła, np. na skutek boomu na rynku nieruchomości. To jednak iluzja statystyczno-ekonomiczna, za którą i tak później należy zapłacić. Bo co z tego, że Grek ma wyceniony dom na 1 mln dolarów, skoro nikt go nigdy nie będzie chciał kupić? Stąd najważniejszym czynnikiem, który determinuje nasze bogacenie się jest realny wzrost wynagrodzeń. Po pierwsze wydajność pracy!

Ten możliwy jest tylko w sytuacji, gdy rośnie nam wydajność rozumiana jako wzrost wartości produkowanych przez nas dóbr i usług. Oznacza to, że musimy produkować produkty o lepszej jakości i bardziej zaawansowane technologicznie przy równocześnie wysokim popycie na nie. Nasza wydajność systematycznie rośnie – obecnie wynosi ona ok. 60% UE. Wynagrodzenia zawsze są trochę opóźnione w stosunku tego wskaźnika, aczkolwiek obecna luka na poziomie ok. 25% wyraźnie wskazuje na to, że płace w Polsce są po prostu niedowartościowane.

 

Po drugie spłaćmy długi (lub nie)!

Niemniej powyższe nie jest odpowiedzią na pytanie, kiedy będziemy bogaci. Polskie PKB wynosi ok. 1,6 bln zł. Z tego prawie 1 bln zł stanowi dług publiczny (kolejne 2 bln zł to ukryty dług publiczny). I dopiero po jego spłaceniu będziemy mogli powiedzieć, że drogi, samochody, mieszkania i domy należą do nas.

Żeby spłacić tę kwotę, powinniśmy szybko przestać się zadłużać lub przestać się tak drogo zadłużać i jednocześnie systematycznie zmniejszać relację długu do PKB (realnie będzie to możliwe tylko, gdy zrównoważymy budżet poprzez efektywne cięcie tych wydatków, które nie przynoszą żadnych korzyści gospodarczych i społecznych). Chociaż polskie obligacje są nisko procentowane, to jednak środki pozyskane w ten sposób wydajemy na łatanie bieżących wydatków, które nie mają szansy przynieść nam żadnego zwrotu w przyszłości. Czym innym jest zadłużanie się pod inwestycje, a czym innym na konsumpcję.

W skali mikro sprowadza się to do szybkiej spłaty kredytów konsumpcyjnych i hipotecznych. Na to potrzebne będzie ok. 25 lub 30 lat przy założeniu, że państwo do tego czasu nie zbankrutuje. Jeśli będziemy mieć szczęście, to wtedy faktycznie będziemy dwu lub nawet trzykrotnie bogatszym narodem, ale nasi sąsiedzi z UE też. Miejmy nadzieję, że do tego czasu wyrównają się u nas dochody – wówczas łatwiej będzie zaciągać tanie kredyty hipoteczne na krótsze okresy, które nie będą tak obciążać budżetów młodych Polaków. I to również przy założeniu, że ceny nieruchomości w naszym kraju nie będą sztucznie napompowane przez inwestycje zagraniczne.

Bo jeśli tak się stanie, to przez kilka lat będziemy musieli pracować tylko na spłatę długów zaciągniętych przez polityków w imieniu obywateli, a później za niskie pensje kupować aktywa, na które nas nigdy nie będzie stać. Obecnie taka rzecz ma miejsce w Grecji i Hiszpanii. Kłopot w tym, że nawet gdy państwo greckie lub hiszpańskie systematycznie biednieje, to społeczeństwo z uwagi na zakumulowany wcześniej kapitał (dewizy, sprzęty, oszczędności, nieruchomości w innych krajach, firmy) tak naprawdę wciąż się bogaci. U nas tak nie będzie, bo bogacze stanowią tylko 4% społeczeństwa. Przy czym owi bogacze to osoby zarabiające powyżej 85 tys. zł brutto rocznie, czyli mniej niż biedny Niemiec.

 

Wizja, cel, wolność i pokój

Polska miała swoje okresy świetności jako państwo, ale nigdy jako społeczeństwo. Wieki temu byliśmy potęgą militarną i handlową, ale zawsze przynosiło to korzyści tylko nielicznej części mieszkańców. Szlachcie żyło się dobrze, a jak chłop nie odrobił pańszczyzny to wisiał na drzewie do kolejnych zbiorów. Nie powinniśmy za tym tęsknić.

Z lektury raportu Global Wealth Databook należy wyciągnąć jeszcze jedną lekcję – nigdy, ale to nigdy więcej nie możemy dopuścić do zniszczenia naszego państwa – wymordowania ludności i doprowadzenia kraju do ruiny. Pokój i wolność (nie wyklucza to uczestniczenia w strukturach ponadnarodowych o ile są dla nas korzystne) jednostek jest gwarantem dobrobytu przyszłych pokoleń.

Potrzebna nam wizja i cel, z którym będziemy się utożsamiać oraz, który będzie nas odróżniać od innych. Na razie to właśnie w tej kwestii odczuwamy największy deficyt i jeśli go nie załatamy, to zawsze będziemy jednym z biedniejszych państw w Europie.

Łukasz Piechowiak

Administratorem Twoich danych jest Bonnier Business (Polska) sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Twoje dane będą przetwarzane w celu zamieszczenia komentarza oraz wymiany zdań, co stanowi prawnie uzasadniony interes Administratora polegający na umożliwieniu użytkownikom wymiany opinii naszym użytkownikom (podstawa prawna: art. 6 ust. 1 lit. f RODO). Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne w celu zamieszczenia komentarza. Dalsze informacje nt. przetwarzania danych oraz przysługujących Ci praw znajdziesz w Polityce Prywatności.