Ranking kont firmowych Ranking kont osobistych

Jak pomóc frankowcom?

2014-05-30 Łukasz Piechowiak – Bankier.pl

Na koniec czerwca 2013 roku łączna wartość udzielonych przez banki kredytów mieszkaniowych wyniosła 334 mld zł, z czego ponad 145 mld zł we frankach szwajcarskich. Ok. 200 tys. osób spłaca kredyty walutowe o wyższej wartości niż nieruchomość, którą nabyli. Jak im pomóc?

W poprzednich latach banki udzieliły w sumie 580 tys. kredytów we frankach. Z tego zobowiązania na 114 mld zł zaciągnięto w latach 2006-2008 (ok. 240 tys. kredytów), czyli w okresie największego boomu. Wówczas wzięcie kredytu w obcej walucie wydawało się opłacalne. Niższa od polskiej stopa procentowa oraz silna pozycja złotego sprawiały, że kredyt w helweckiej walucie był tańszy, a sama rata o 500-700 zł niższa niż w przypadku kredytu w polskich złotych.

W lipcu 2008 roku kurs franka szwajcarskiego wynosi 2,08 zł. Jednak na skutek kryzysu finansowego i spóźnionych działań szwajcarskiego banku centralnego w sierpniu 2011 roku za helwecką walutę płacono 3,67 zł, czyli ponad 70% więcej. Raty kredytów wzrosły o kilkanaście procent (spadek kursu częściowo kompensowany był obniżeniem LIBOR 3M – z 2,77% w czerwcu 2008 roku do wartości bliskiej zeru).

 

Długi warte więcej, niż domy

Sprawdź moje komentarze na Blogbank.pl i Facebooku.

Niestety, nie zawsze tak było, czego dowodem jest casus pozwu zbiorowego złożonego przeciwko mBankowi przez kredytobiorców. Niemniej ogólnie raty kredytów wzrosły na tyle odczuwalnie, że wiele gospodarstw domowych zaczęło popadać w problemy finansowe. Co więcej, szacuje się, że dług ok. 200 tys. „frankowców” jest wyższy niż wartość zakupionej przez nich nieruchomości. Przy takiej ocenie należy uważać, bo wielu posiadaczy kredytów złotowych jest w podobnej sytuacji.

W okresie boomu kredytowego jeszcze nie obowiązywały dosyć restrykcyjne zasady ustalania wysokości raty w stosunku do poziomu dochodów, przez co wiele osób zwyczajnie zadłużało się na „styk” – w ich przypadku nawet drobne wahania kursu mogły prowadzić do poważnych kłopotów finansowych. Dużo w tym winy sektora bankowego, który tak ustalał systemy prowizyjne dla swoich pracowników, że kwestie etyki i bezpieczeństwa schodziły na drugi plan.

Dodatkowo frankowcy obciążeni byli wysokimi spreadmi – do banku wpłacali raty wg kursu podanego przez bank. Zwykle ceny oferowane przez nie były wyższe niż w kantorach. M.in. z tego powodu uchwalono ustawę antyspreadową, która umożliwia spłacanie kredytów walutą kupioną np. w kantorach internetowych.

Sytuacja gospodarstw domowych w Polsce sukcesywnie ulega poprawie, ale wciąż jest trudna. Dochód rozporządzalny na głowę to tylko 1299 zł. Wydatki stanowią ponad 81% dochodów. Nawet niewielkie podwyżki rat zmuszają ludzi do wyrzeczeń. Kredyty we frankach to tykająca bomba dla banków, bo ich spłacalność dosłownie wisi na włosku i co gorsze – same banki mają niewielki wpływ na to, by zapobiec wybuchowi. A bagatelizowanie problemu nie jest rozwiązaniem.

 

„Frankowcy” nie są bez winy

Ich trudna sytuacja (i też nie wszystkich) bezpośrednio wynika z ignorowania podstawowych zasad gospodarowania finansami osobistymi i zaszłości historycznych. Wiele osób uwierzyło, że kurs franka jest prawie niezmienny, a wahania na tyle niewielkie, że nawet w najgorszym scenariuszu rata i tak byłaby niższa od tej w kredycie złotowym. Ponadto jedną z podstawowych zasad jest nie zaciąganie kredytu w innej walucie niż ta, w której zarabiamy. Niskie raty kusiły, sprzedawcy mówili, że ryzyka nie ma – zatem to nie była „spekulacja” tylko „rozsądny wybór”.

Kredytobiorcy uwierzyli w zapewnienia, że rynek finansowy jest i będzie stabilny – tak jakby zupełnie zapomnieli o polskiej historii i zasadzie ograniczonego zaufania do sprzedawców (część z nich wręcz zapomniało o czymś takim jak etyka zawodowa, co niestety jest dowodem na to, że praca w finansach musi być w jakimś stopniu regulowana).

 

Przynajmniej 40 mld zł strat

Z szacunków KNF wynika, że przewalutowanie kredytów kosztowałoby sektor bankowy od 40 mld do 50 mld zł (część analityków nazywa straty określa mianem „ograniczenia niesłusznego zysku”), a to oznaczałoby katastrofę – współczynnik wypłacalności w 7 bankach spadłby poniżej wymaganych prawem 8%. Z tego trzy banki zbankrutowałyby na pewno. Zagrożone banki należałoby dokapitalizować, a byłby to koszt ponad 12 mld zł. Tymczasem w BFG mamy nieco ponad 7,7 mld zł. Jednocześnie zmalałaby akcja kredytowa wszystkich banków, a w obecnym systemie gospodarczym jest to równoznaczne ze stagnacją gospodarczą. Innymi słowy – obiektywnie przewalutowanie nie wchodzi w grę.

 

Zatem jak pomóc „frankowcom”?

Rząd pomaga powodzianom, którzy budują na terenach zalewowych, zatem czemu nie pomagać osobom, które zaciągnęły kredyty w helweckiej walucie? Nie ukrywajmy, że dla części osób kredyt we frankach w dalszym ciągu jest tańszy niż gdyby zaciągnęli go w polskiej walucie. Gdyby ich objęła operacja przewalutowania to niektórzy musieliby dopłacić do banków po kilkadziesiąt tysięcy złotych wyrównania z tytułu mniejszej stopy procentowej. A za kilka lat, gdy znów kredyty walutowe będą „lepszą opcją” to z pewnością pojawi się postulat ponownego przewalutowania. Tego należy uniknąć.

Dlatego lepszym sposobem na pomoc „frankowcom”, którzy obecnie mają problemy będą np. ulgi podatkowe, czasowe niskooprocentowane pożyczki rządowe lub programy interwencyjnego skupu mieszkań od osób, które chciałyby zamienić nieruchomość na tańszy lokal. Istotne jest też poprawienie przepisów odnośnie do upadłości konsumenckiej (co w zasadzie niebawem będzie miało miejsce).

 

Propozycji może być wiele – zapewne pomoc państwa będzie tańsza od kosztów społecznych, które poniesiemy w przypadku, gdy tysiące ludzi z dnia na dzień zbankrutuje. I państwo powinno zmusić banki do partycypowania w kosztach tej pomocy (obniżać marże, a część zysków przeznaczać na pomoc dla osób z największymi problemami w spłacie kredytów).Tego wręcz wymaga społeczna odpowiedzialność biznesu! To wcale nie oznacza, że klienci nie mają ponosić „kary” za pazerność lub nieuwagę. Równocześnie to samo dotyczy banków. Mniej polityki, a więcej zdrowego rozsądku.

Łukasz Piechowiak

Administratorem Twoich danych jest Bonnier Business (Polska) sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Twoje dane będą przetwarzane w celu zamieszczenia komentarza oraz wymiany zdań, co stanowi prawnie uzasadniony interes Administratora polegający na umożliwieniu użytkownikom wymiany opinii naszym użytkownikom (podstawa prawna: art. 6 ust. 1 lit. f RODO). Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne w celu zamieszczenia komentarza. Dalsze informacje nt. przetwarzania danych oraz przysługujących Ci praw znajdziesz w Polityce Prywatności.